Rozsądek z trudem przyjmuje informacje o zgubieniu ogromnych i ważących po kilka ton bomb wodorowych, lecz najbardziej zdumiewa domniemana skala zjawiska. Z uznanych za miarodajne analiz Berlińskiego Centrum Informacji nt. Bezpieczeństwa Transatlantyckiego wynika, że w trakcie zimnej wojny mocarstwa zawieruszyły lub straciły w wypadkach aż 50 sztuk broni jądrowej. Wszakże mowa tu o ciemnej liczbie, gdyż jedyny oficjalny dokument rządowy powstał w Stanach Zjednoczonych i to przeszło 30 lat temu.
Między zaufaniem a paranoją
W przeznaczonym dla Senatu raporcie, obejmującym wypadki z bronią atomową między 1950 a 1980 r., amerykański Departament Obrony przyznał się do utraty w różnych okolicznościach tylko ośmiu głowic jądrowych. Wprawdzie większość opisanych w dokumencie incydentów była znana opinii publicznej, lecz z powodu nowych faktów raport okazał się bardziej niepokojący od wcześniejszych komunikatów dla prasy. Dalsze szczegóły wyciągnięto z archiwów w 1990 r., korzystając z ustawy o wolności informacji.
Z oczywistych względów prawie nic nie wiadomo o takich zdarzeniach w bloku wschodnim. Wyjątkiem są wypadki, których nie udało się sowieckim zwyczajem zataić, gdyż zdarzyły się na wodach międzynarodowych. W związku z tymi incydentami Rosja także przyznała się do utraty paru głowic, lecz o tym, co działo się w ogromnym i miejscami bezludnym wnętrzu imperium, dowiemy się nieprędko albo zgoła nigdy.
Ze względu na rosyjską specyfikę trudno odnieść się do informacji o zniknięciu z postsowieckich magazynów 100 miniaturowych ładunków jądrowych mieszczących się w podręcznej walizce. W 1997 r. takie rewelacje ujawnił były sekretarz Rady Bezpieczeństwa Rosji Aleksandr Lebied, jednak sprawę uznano za objaw frustracji po przegranych wyborach prezydenckich, a pięć lat później generał zginął w katastrofie śmigłowca. Także Julia Tymoszenko twierdziła, że przy okazji przekazania Rosji ukraińskich arsenałów nuklearnych nie doliczono się aż 250 głowic, lecz Moskwa i tę informację stanowczo zdementowała.
Mimo grozy ziejącej z dokumentów wypada zachować umiar w obarczaniu winą za wypadki zbyt nonszalanckich wojskowych. Od rzekomej dezynwoltury lotnictwa lub marynarki istotniejszy był kontekst czasów, w których zdarzyła się większość incydentów.