Przed wojną zagrała w kilkunastu filmach, jednak w większości były to role drugoplanowe. I cóż z tego, chciałoby się rzec, skoro po latach, gdy ogląda się ocalałe kopie, to właśnie Andrzejewska przyciąga uwagę widzów jak mało kto. Z jednej strony, jej naznaczone egzystencjalnym bólem spojrzenie predestynowało ją do ról dramatycznych. Z drugiej, dziewczęca uroda i perlisty śmiech dawały jej szansę w kabarecie i komedii. W efekcie grane przez nią bohaterki nigdy nie były oczywiste, zaskakiwały skalą emocji i ekspresji. Andrzejewska doskonale odnalazła się zarówno w kinie, jak i w rewii oraz na deskach teatrów. I choć nie została gwiazdą formatu Jadwigi Smosarskiej czy Elżbiety Barszczewskiej, to publiczność ją uwielbiała, a krytycy doceniali. Miała w sobie coś z najlepszej przyjaciółki – takiej, której zwierzamy się z największych tajemnic, która zrozumie i pocieszy. Notabene nieraz wcielała się właśnie w takie postaci, zwłaszcza w przedwojennych filmach. Grywała trzpiotowate pensjonarki, które w godzinie próby okazywały się nad wiek dojrzałe i rozważne, wcielała się w zrozpaczone córki, których zbolałe spojrzenie topiło najtwardsze męskie serca. W wykreowanych przez nią bohaterkach dziewczęca naiwność przenikała się z życiową mądrością. W takich właśnie rolach była niezwykle wiarygodna, prawdziwa.