Tak też zdarzyło się w Berlinie wiosną 1945 roku. Łatwo było przewidzieć, że Stalin będzie dążyć za wszelką cenę do zdobycia miasta, a Hitler będzie się tu bronić do samego końca. Miliony ludzi posłusznych ich rozkazom zwyciężą lub zginą i odniosą rany, a ogromne miasto zamieni się w cmentarz wśród dymiących zgliszczy.
Oto z początkiem kwietnia Stalin ustawia do wyścigu o Berlin dwa najlepsze psy gończe: Żukowa i Koniewa. Ich konkurencja spowoduje, że żaden nie wyrośnie ponad generalissimusa, ale za to będą bez opamiętania szafować krwią ponad 2 milionów żołnierzy, którzy dysponują ponad 6 tysiącami czołgów i 40 tysiącami dział. Hitler przeciwstawi im pięć razy mniej ciężkiego sprzętu oraz dwa razy mniej zbrojnych, którym każe walczyć na śmierć (bo już przecież nie na życie) i nie liczyć się ze zniszczeniami.
Myślę, że dla dramaturga najbardziej sugestywne sceny przyniósłby nawet nie 30 kwietnia i 1 maja, kiedy F?hrer i szef jego propagandy zastrzelili się, pociągając za sobą najbliższych, a ich popalone trupy znaleźli krasnoarmiejcy, ale dzień o dekadę wcześniejszy. Oto 20 kwietnia Hitler obchodzi 56. urodziny. Stracił już nadzieję na drugi „cud domu brandenburskiego”, czyli odwrócenie sojuszy po śmierci Roosevelta (12 kwietnia), jak po zgonie carycy Elżbiety Piotrowny za Fryderyka Wielkiego.
Z okazji urodzin ciężka artyleria sowiecka, jak na wiwat, zaczyna po raz pierwszy ostrzeliwać Berlin, siejąc śmierć i zniszczenie. Zausznicy wodza (poza Goebbelsem) namawiają go do opuszczenia miasta. Bezskutecznie.
Toteż sami czmychają jeden za drugim.