Mam słabość do hetmana Stanisława Koniecpolskiego. Potrafił zaadaptować rodzimą sztukę wojenną do zwycięskich walk zarówno z Turkami i Tatarami, jak i ze Szwedami. Mało kto pamięta, że w 1629 roku omal nie dostał pod Trzcianą skóry wojennego geniusza tamtych czasów, szwedzkiego króla Gustawa II Adolfa. Według Roberta Frosta po walkach z Koniecpolskim w Prusach „armia szwedzka była na krawędzi rozpadu i Gustaw Adolf miał szczęście, że znalazł dla niej nowy i przyjemniejszy teatr działań w Niemczech”. Z wojskami habsburskimi łatwiej było wojować niż z Polakami, niemniej król szwedzki zginął w 1632 roku pod Lützen.
A w historii powszechnej?
Interesują mnie ludzie o krętych życiorysach. Szanuję Philippe’a Pétaina, ale tego z czasów bitwy pod Verdun, a nie drugiej wojny światowej, za rozumne dowodzenie ludźmi udręczonymi wojną. Mam uznanie dla brutalnego Gieorgija Żukowa, o którego błędach można dyskutować, ale który uniósł ogromną odpowiedzialność. Za wyobraźnię i upór w forsowaniu nowatorskich idei cenię urodzonego w Chełmnie „ojca” niemieckiego Blitzkriegu Heinza Guderiana, choć pamiętam, w imię czego i kogo walczył.
Jego „Wspomnienia żołnierza” to jednak „jazda obowiązkowa” dla historyka wojskowości. Po lekturze pamiętników urodzonego we Włocławku, z matki Polki, Antona Denikina polubiłem tego zdolnego plebejusza i przyzwoitego człowieka, który własną zasługą dotarł na szczyt. Co nie znaczy, że dzieliłbym z nim wizję Rosji „od Kalisza do Władywostoku” (śmiech). Specjalne miejsce rezerwuję dla kolegi po fachu, nauczyciela historii i wojskowego samouka Vo Nguyen Giapa, który bijąc Japończyków, Francuzów, Amerykanów i własnych rodaków, łączył teorię wojny partyzanckiej z wietnamskimi warunkami. Co znowu nie znaczy, że cieszy mnie zwycięski komunizm...
A gdzie się podział „bóg wojny”
Napoleon Bonaparte, którego czasy pan bada i barwnie opisuje?Epoką napoleońską zajmuję się zawodowo, choć jako dziewiętnastowiecznik muszę też orientować się w czasach od rewolucji francuskiej po pierwszą wojnę światową. O sztuce wojennej Napoleona napisano biblioteki i trudno coś dodać. Jego pierwsza (1796) i ostatnia (1814) kampania czy bitwa pod Austerlitz to mistrzostwo świata. Jednak i on stał się z czasem więźniem własnych schematów, podczas gdy bici dotychczas przeciwnicy uczyli się od mistrza. Uznając fascynujący wymiar postaci, jako człowieka Napoleona lubię niespecjalnie. Choć jego konne portrety trafiły na okładki podręczników romantyzmu, widać w nim chłodnego racjonalistę, prawdziwe dziecko oświecenia. Prawda, że trudno z dzisiejszej perspektywy potępiać jego wiarę w manipulację społeczną czy polityczny cynizm.
Legenda napoleońska wyidealizowała jego stosunki z wojskiem. To prawda, że jako świetny socjotechnik i charyzmatyczny wódz umiał rzucić czar na żołnierzy. Myślał jednak o nich bez sentymentów – byli masą ścierną, która miała bez protestu umierać dla jego celów. Wszak zwana Chinami Europy ludna Francja mogła dać kolejne dziesiątki tysięcy rekrutów... Zafascynowany Napoleonem młody oficer Octave Levavasseur zapisał scenę, która mówi wiele o pragmatyzmie wodza: „Żołnierze wynosili koło niego na tyły ich rannego oficera. „Będzie amputacja?” – zapytał ich w przelocie. „Tak, Sire” – padła odpowiedź. „A więc dołączyć ich do oddziału” – powiedział do otaczających ich oficerów, a dzielni żołnierze musieli pozostawić na ziemi rannego i wrócić do kompanii”.
Czy lepszym wodzem jest ten, który dąży do zwycięstwa nawet za cenę dużych strat, czy taki, który oszczędza żołnierzy i woli walkę podjazdową od walnej bitwy – klasyczny przykład to Napoleon i Kutuzow w 1812 roku?
Trudno narzucać przeszłości nasz system wartości, ale jakoś nie lubimy wodzów gardzących życiem żołnierzy, jak Fryderyk II ryczący na cofających się grenadierów: „Chcecie żyć wiecznie, kanalie?”. O tym, że długo było to normą, świadczą żołnierskie bunty po „ostatecznych” ofensywach w pierwszej wojnie światowej. W ZSRR trwało to jeszcze dłużej...
Wracając do pytania, cóż – celem wodza jest sukces. Napoleon pisał wszak na Świętej Helenie: „Geniusz wojenny to dar niebios, lecz główną zaletą dowódcy jest stałość charakteru i mocne postanowienie zwycięstwa za wszelką cenę”. W 1812 roku postanowienie nie pomogło. Nawiasem mówiąc, rosyjską „wszelką ceną” był zniszczony kraj i okupacja historycznej stolicy.
Jak rozwój techniki wpływał na przebieg wojen?
Napoleon twierdził, że karabin to najgroźniejsza broń, jaką ludzie wynaleźli. W średniowieczu miejsce to należało się łukowi, perfekcyjnie używanemu przez strzelców angielskich i walijskich w wojnie stuletniej. Z długich, ciosanych z polskiego drewna cisowego, łuków rozstrzelali oni na odległość francuskie rycerstwo pod Azincourt.
Pierwszą zaletą żołnierza jest zimna krew; drugą – spostrzegawczość. Uczoność jest dopiero na trzecim miejscu. Oczywiście pomijam odwagę: winien ją mieć każdy żołnierz; bez odwagi nie jest się żołnierzem
Na ponad pięć wieków przed bitwą o Midway można już było – wykorzystując błędy przeciwnika – zadać mu klęskę bez walnego starcia. W dniu triumfu łuku mało kto zauważył, że jeden francuski rycerz poległ od armatniej kuli...
To był zwiastun prawdziwej rewolucji technologicznej związanej z wynalezieniem broni palnej...
Oznaczała ona powolny zmierzch konnego rycerstwa – jako rodzaju broni i jako elity społecznej. Rewolucja przemysłowa nie zatrzyma się na fascynującym Napoleona karabinie i wytworzy kolejne wynalazki: szrapnel, rakietę, broń odtylcową, karabin maszynowy, najcięższą artylerię, pancernik, okręt podwodny, samolot, czołg... XX wiek doda jeszcze radio, radar, gazy bojowe oraz atom. Powstanie śmiercionośnych zabawek związane było często ze skokiem nauki i techniki cywilnej. Zmiany uzbrojenia następowały coraz szybciej, skracała się też droga od prototypu do produkcji seryjnej.
Kiedy zaczął się wyścig technologii?
Przełom wiąże się z wojną krymską. Jej doświadczenia: miny morskie, granaty dużego kalibru, odtylcowe i gwintowane działa, nowoczesne i celne karabiny, oznaczały dla floty początek konkurencji w trójkącie: napęd parowy, pancerz, artyleria, a na lądzie zmusiły dowódców do zmian taktycznych. Pojawiły się też telegraf i fotografia.
Co zmienił telegraf?
Łączność zawsze była nerwem armii. Zauważmy, że po wprowadzeniu mundurów w XVIII wieku ubiór doboszów i trębaczy wyróżniał ich z szeregu. Dowódca mógł więc szybko odnaleźć wzrokiem „środki łączności” i przekazać walczącym dźwiękowe rozkazy.Telegraf to rewolucja w obiegu informacji, która od czasów rzymskich biegła najszybciej w tempie konnego kuriera. Telegraf wpłynął też na dowodzenie. Poczynając od średniowiecza, w którym otoczony przez aparat państwowy król sam ruszał w pole, wojna coraz częściej powierzana była dowódcom, a władca i dwór oczekiwali wieści w stolicy. Opóźnienie informacji sprawiało, że tzw. centrum nie wtrącało się do dowodzenia. Telegraf to zmienił i już podczas wojny krymskiej rezydujący w Londynie brytyjski minister wojny „wiedział lepiej”, co robić, od walczących pod Sewastopolem generałów. I tak już chyba zostało.
A fotografia?
Do operacyjnego wykorzystania wynalazku, np. do zdjęć lotniczych, minie jeszcze pół wieku. Jednak fotografia i użyty do korespondencji telegraf uczyniły z wojny krymskiej pierwszą wojnę obsługiwaną przez media, zwłaszcza brytyjskie. Przybliżając opinii publicznej odległą wojnę, korespondenci uświadomili społeczeństwu nędzę żołnierzy. Przypomnijmy, że z 19 tys. brytyjskich ofiar wyprawy na Krym tylko co dziesiąta poległa, a w koszarach umierało rocznie do 20 proc. szeregowych. Rozkwitająca ideologia narodowa sprawiła jednak, że armię coraz rzadziej postrzegano jako groźny ściek, do którego wrzucano tysiące szumowin. Zaciągany jeszcze niedawno siłą żołnierz stawał się rodakiem i bratem, a jego nędza – sprawą publiczną.
Fala oburzenia sprawiła, że poprawiły się warunki sanitarne i bytowe wojska. A symbolicznym wyróżnieniem za poświęcenie dla kraju stał się dostępny także dla szeregowych Victoria Cross.
Czy wraz z rozwojem techniki wojskowej maleje znaczenie osobowości wodza? Dowodzący w 1991 roku „Pustynną burzą” gen. Schwarzkopf wiedział prawie wszystko o Irakijczykach, mógł zagłuszyć ich łączność, miał do dyspozycji wywiad satelitarny, samoloty niewykrywalne dla radarów, „inteligentne” rakiety i bomby, czołgi wyposażone w noktowizory... W tych warunkach nawet najgorszy dowódca wygrałby wojnę
.
Nowe technologie sprawiły, że zmalała przydatność dawnych doświadczeń.
W latach 60. XX wieku, podczas rozważań nad użyciem amerykańskiej broni atomowej, 30-letni ekspert rządowy osądził siwiejącego polemistę z generalskimi gwiazdkami: „Panie generale, walczyłem tyle samo razy w wojnie nuklearnej co pan”. W wojsku, podobnie jak w polityce, osobowość lidera wciąż się liczy, ale praca zespołowa jeszcze bardziej. Technika to jednak nie wszystko. Mimo olbrzymiej przewagi technologicznej Amerykanie „polegli” w Wietnamie, w Iraku też nie zagwarantowała im ona pełnego zwycięstwa. Obraz wojny się zmienia, ale niezmiennie to dowódca podejmuje decyzję i bierze odpowiedzialność za jej skutki.
Andrzej Nieuważny, historyk wojskowości z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu i Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku, znawca epoki napoleońskiej