Najpełniejszą w polskim dziejopisarstwie relację o bitwie pod murami naddunajskiej twierdzy zawdzięczamy piszącemu w XV stuleciu historykowi Janowi Długoszowi. On jedyny podał również imiona polskich rycerzy poległych w starciu. Polski kronikarz nie darzył węgierskiego monarchy ciepłymi uczuciami, co zresztą widać w przytoczonej relacji. Długosz się również myli, opisując niektóre szczegóły bitwy (np. że bitwa miała miejsce w 1395 roku czy że sułtan stał już pod Nikopolis, gdy nadciągnęły wojska krzyżowców). Jednakże jeśli idzie o wskazanie przyczyn klęski i jej konsekwencje, mimo upływu stuleci trudno nie przyznać mu racji.
„Król węgierski Zygmunt, pragnąc sam z siebie wypowiedzieć wojnę Turkom i ich sułtanowi Bajazytowi, zachęcany do tego ustawicznie przez wielu książąt katolickich (...), którzy obiecywali posłać mu w tym celu z pomocą swe wojska, zebrał z różnych krajów i narodów różnorakie oddziały zbrojne i z potężną armią złożoną zarówno z własnych, jak obcych wojsk rusza do ziem i posiadłości tureckich. Król Francji przysłał mu na pomoc znaczny oddział swoich żołnierzy. A książę Burgundii Jan (de Nevers) przybył osobiście ze swoim wojskiem. Kiedy zaś złączono razem różnojęzyczne, składające się z różnych narodów oddziały, powstało tak znaczne i liczne chrześcijańskie wojsko, że książęta wybijali dla niego pięcioraką monetę. Ale tak wielkiemu i dzielnemu wojsku brak było wodza i karności wojskowej. Nie odbywano też żadnych wspólnych narad. Ale i sam dowódca całego wojska, król węgierski Zygmunt, na którego wszyscy się oglądali, nie podejmował niczego, co by było pożyteczne dla takiego wojska, ale, ufając potędze tylu narodów i tylu oddziałów, do tego stopnia lekceważył wroga, że wierzył i głosił to jawnie, że w żadnym miejscu ani w żadnym czasie Turcy nie mogą się oprzeć jego siłom zbrojnym. Kiedy zatem dotarli do miasta Nikopolis w Romanii, które podlegało Turkom, nagle doniesiono, że sułtan turecki Bajazyt, czyli Kalapin, ze swymi potężnymi wojskami gotowymi do stoczenia walki znajduje się w odległości zaledwie dwóch mil. Ale nawet ta wiadomość nie skłoniła króla węgierskiego Zygmunta do pomyślenia o najważniejszych sprawach – do uszykowania wojska, gdy jeszcze czas na to pozwalał. Pielęgnując ciało w namiocie, oddany wypoczynkowi i rozrywkom, chełpił się, że jest otoczony tak wielkim wojskiem, iż nie tylko sułtan turecki, ale nawet wszyscy władcy Wschodu nie mają odwagi go zaatakować. Kiedy on przemawiał do swoich z takim zarozumialstwem i brakiem skromności, sułtan turecki Bajazyt, czyli Kalapin, który nadszedł z mnóstwem zbrojnych, zastał wojsko katolickie i króla Zygmunta rozproszone w całkowitym bezładzie i bez broni, błąkające się jak stado owiec, co według twierdzenia większości nastąpiło wskutek lekkomyślności i zuchwalstwa Francuzów oraz nadmiernej chęci ubiegnięcia innych w walce. Kiedy panowie węgierscy z królem Zygmuntem uciekali (...) przeprawiwszy się przez Dunaj na łodziach, by uniknąć grożącego niebezpieczeństwa, Francuzi, Polacy, Niemcy, Czesi, Burgundowie, Hiszpanie i część Węgrów starłszy się z Turkami, łatwo przez nich zostali pokonani i rozgromieni. Podczas gdy garstka zbiegła, reszta zginęła lub dostała się do niewoli. Bardzo dostatni obóz wojska katolickiego został rozgrabiony przez Turków. Ponieważ książę burgundzki Jan uważał ucieczkę za rzecz szpetną i haniebną, z wieloma rycerzami, którzy w podobny sposób strzegli honoru rycerskiego, trafił do niewoli i dopiero po dwu latach został wykupiony za 100 tysięcy florenów. Dostali się do niewoli lub zginęli Francuzi, Polacy, Czesi, Niemcy, Hiszpanie, Węgrzy i nastąpiła tak wielka klęska chrześcijańskiego wojska, że brak słów do opisania, jak wielką siłę katolickiego wojska zniszczyli barbarzyńcy, jakich rycerzy ujęli i uprowadzili do pożałowania godnej niewoli, jakie majątki zagarnęli. Z rycerzy polskich zginął Ścibor ze Ściborzyc herbu Ostoja i Tomasz Kalski herbu Róża. Rycerz z ziemi sieradzkiej Świętosław herbu Łada zwany Szczenię, kiedy nie mógł wsiąść na łódź, którą przeprawiał się król Zygmunt ze znaczniejszymi rycerzami, ponieważ go odepchnięto, bo ludzie, którzy znajdowali się w niej z obawy, by łódź obciążona tłumem nie poszła na dno, odcinali nawet ręce usiłującym się do niej dostać, ufając swej odwadze i sile fizycznej tak jak był uzbrojony do walki, obciążony żelazem wskoczył w fale Dunaju i przepływając koryto Dunaju, w tym miejscu rwące i szerokie, uratował się. Król węgierski Zygmunt, widząc całe zamieszanie, obawiając się, żeby sam żywy nie dostał się w ręce Turków, przerażony i zrozpaczony, ponieważ wielu Węgrów straciło nadzieję, że wyjdzie cało, puścił się na morze. Nie mając odwagi nigdzie się zatrzymać ze względu na bezpieczeństwo, po przepłynięciu rzeki w spiesznej ucieczce udał się do Konstantynopola. Zabawiwszy tam jeden rok, przewieziony dzięki życzliwości Wenecjan ich okrętami do Dalmacji, wrócił na Węgry.
Ta tak straszna klęska i tak sromotna hańba dodała zaiste – jak się zdaje – wiele sił i odwagi Turkom, tak że podniesieni dzięki temu na duchu stali się odważniejsi i bardziej okrutni oraz nabrali śmiałości do wielkich czynów”.