4 lipca 1943 r. u wybrzeży Gibraltaru runął do morza samolot generała Władysława Sikorskiego. Jego śmierć do dziś wywołuje emocje. Według niektórych teorii przed katastrofą Sikorski został zamordowany. Krokiem do wyjaśnienia zagadki ma być ekshumacja zwłok generała, które obecnie spoczywają na Wawelu. Zabiega o to Towarzystwo Miłośników Historii. Tymczasem do dziś w Poznaniu żyje osoba, która krótko po katastrofie widziała ciało Sikorskiego. To 95-letni mecenas Andrzej Kamieniecki, niegdyś polski wicekonsul w Londynie, a potem doradca prawny generała Andersa.
RZ: W jaki sposób dowiedział się pan o śmierci generała Sikorskiego?
Andrzej Kamieniecki: 4 lipca późną nocą do konsulatu w Londynie dotarł telegram informujący o katastrofie. Wkrótce pisały już o tym gazety. Sprawa stała się głośna.
Czy już wówczas pojawiły się spekulacje, z których mogłoby wynikać, że generał padł ofiarą zamachu?
Plotek było dużo. Jedna z nich mówiła na przykład, że przed śmiercią generała minister Popiel miał odebrać telefon z ostrzeżeniem. Jednak prawdę mówiąc, nie wierzę w to, że Sikorski mógł zostać zamordowany. Przez cały czas przebywał w gronie zaufanych osób, między innymi córki, a jego przeloty objęte były ścisłą tajemnicą. Na przykład o tym, że generał wyląduje w Gibraltarze, szef polskiej misji Ludwik Łubieński dowiedział się dwie godziny wcześniej.