21 kwietnia 1526 roku, „kiedy słońce stało na wysokości grotu lancy”, ogromna armia sułtana Delhi Ibrahima natarła pod Panipatem na nieporównanie szczuplejsze oddziały najeźdźców z Afganistanu. Do południa było już po sprawie: konni strzelcy Babura (i jego całkiem niezłe armaty) roznieśli tłum Hindusów, którzy nie mieli szans w żadnym elemencie sztuki wojennej. Po prostu trafili na mistrzów.
Poetycka fraza o słońcu i grocie strzały pochodzi od samego Babura, bo ten autentyczny potomek Tamerlana i domniemany Czyngis-chana był nad wyraz rozmiłowany w pięknych słowach. Pisał kontemplacyjne wiersze w stylu perskim, zostawił też sążniste pamiętniki, w których opisał cały swój żywot. Niekoniecznie budujące, bo ów utalentowany wódz i poeta, siłacz nad siłacze, nadto znakomity pływak, wcale nie ukrywał swojego pijaństwa, narkomanii tudzież pociągu do chłopców. Nie można powiedzieć – żył pełną parą. Pod jeszcze większą parą żył zresztą jego prawnuk, cesarz Dżahangir, kompletny alkoholik i opiumista, takoż okrutnik wyróżniający się nawet jak na owe czasy i klimaty.
Jednakże dynastia Wielkich Mogołów, którą Babur założył, a która obsiadła Indie na trzy stulecia, obfitowała w świetne przymioty nie mniej niż w przywary i nałogi. Wśród niej świeci jak najcenniejszy klejnot wnuk Babura Akbar Wielki, perła mądrości i tolerancji.
Najosobliwszym dziwem była nowa stolica Akbara – Fatehpur Sikri, imponujący (a właściwie szokujący) pomnik synkretyzmu religijnego. W istocie daleko posunięta tolerancja była jedynym pomysłem na Indie, od niepamiętnych lat żyjące w niesamowitym zapętleniu rozmaitych religii, którego nie mógł rozciąć najostrzejszy nawet miecz. Gdy prawnuk Akbara Aurangzeb sięgnął po miecz islamskiego fanatyzmu, po jego ciosach prędko rozpadły się więzi spajające niezwykłe władztwo Wielkich Mogołów. Dziś w Fathepur Sikiri po zdziczałych budowlach Akbara Wielkiego biegają małpy – to smutny komentarz do dziedzictwa wielkiej idei.
„O Boże, w każdej świątyni widzę ludzi,