Wódz Teksańczyków zdał sobie sprawę, że los podarował mu możliwość rozbicia jednej z nieprzyjacielskich kolumn. Nazajutrz zwołał swoich żołnierzy i wygłosił mowę, która przeszła do historii. „Niektórzy z nas mogą zginąć i muszą zginąć – mówił – ale, żołnierze, pamiętajcie o Alamo!”. Wspomnienie bohaterskich ob- rońców Alamo wywołało wrzenie w szeregach Teksańczyków. Mjr Somervell skonstatował: „Do diabła! Po takim przemówieniu nie będzie wielu jeńców”. Armia Teksasu ruszyła w kierunku równiny San Jacinto.
20 kwietnia Houston ukrył swe oddziały wśród drzew rosnących nad Buffalo Bayou. Wkrótce doszło do drobnych starć z przednimi oddziałami wroga. Wieczorem Meksykanie rozłożyli się obozem prawie milę od miejsca walki. Osłonę zapewniała im barykada ze stanowiskiem dla działa.
Następnego dnia do nieprzyjacielskiego obozu dotarł gen. Cos z posiłkami. Siły Santa Anny wzrosły do 1300 żołnierzy, ale dyktator był niezadowolony z tego, że zamiast weteranów przybyli niedoświadczeni, zmęczeni rekruci. Mimo to był pewny, że w razie ataku powstańców łatwo sobie z nimi poradzi. Udał się na sjestę, nie wydając nawet rozkazu wystawienia straży. Wolny czas wykorzystał na drzemkę po wypaleniu sporej dawki opium lub – jak chcą niektórzy – zasnął zmęczony igraszkami z zabraną z jednej z plantacji piękną Mulatką. Jego żołnierze także padli w objęcia Morfeusza lub zajęli naprawą odzienia i przygotowaniem posiłku.
Tymczasem wśród Teksańczyków wrzało. Wielu szemrało, że Houston celowo przerwał wczorajszą walkę, by dać czas wrogowi na wzmocnienie sił. Wódz naczelny zaskoczył jednak wszystkich. Nakazał gotować się do bitwy. 783 ludzi błyskawicznie stanęło na nogi. O godz. 16.30 dwa szeregi powstańców ruszyły naprzód. Żołnierzy pobudzała do boju orkiestra grająca miłosną piosenkę „Czy przyjdziesz do altanki, którą dla ciebie przygotowałem”. Niewielkie wzniesienie maskowało ruchy insurgentów. Dopiero przypadkowy wystrzał zaalarmował Meksykanów. Było już jednak za późno. Teksańczycy byli tuż przy wrogim obozie. Gruchnęły obydwie teksaskie armaty. Powstała wyrwa w meksykańskiej barykadzie. Na ten widok Teksańczycy rzucili się pędem przed siebie. Houston, zrozpaczony, że zwarty szyk się rozsypał, popędził konno do przodu i zatrzymał swych żołnierzy. Ci na nowo zwarli szereg, ale po oddaniu jednej salwy znowu się rozproszyli. Przy wtórze okrzyków „Pamiętajcie o Alamo! Pamiętajcie o Goliad!” rzucili się bezładną kupą na wroga. Trup padał gęsto. Rozsiekano mężnie walczącego gen. Castrillona, którego wzięto za Santa Annę, a Houston odniósł bolesną ranę nogi. Po chwili jednak barykada znalazła się w rękach powstańców.
Bitwa była wygrana. Meksykanie rzucili się do ucieczki. Ci, którym nie udało się uciec, padali ofiarą rozjuszonych Teksańczyków. Nie zważano na rozkazy dowódców i okrzyki przerażonych Meksykanów: „Nie byłem w Alamo! Nie byłem w Goliad!”. Mordowano bezlitośnie, był to bowiem dzień zemsty. Rzeź ustała dopiero wraz z nastaniem nocy. Straty obu stron były niewspółmierne. Padło 630 Meksykanów, 208 było rannych, tymczasem Houston miał zaledwie dziewięciu zabitych i 24 rannych.