Indianie niesieni bitewnym zapałem falowymi atakami nękali żołnierzy. Setki karabinów i strzelb wypluwało ołów, a drugie tyle łuków wypuszczało w niebo strzały, które spadały na ukrytych za kamieniami i zabitymi końmi kawalerzystów. W atakach wyróżniali się wodzowie Deszcz w Twarz i Szalony Koń na czele Oglalów. Indianie starali się odciąć i wybić do nogi grupki żołnierzy, którzy drogo sprzedawali swoje życie. Gdy już nie było nadziei, strzelali do siebie, byleby tylko nie wpaść w ręce czerwonoskórych.
Ostatni etap tragedii rozegrał się na Wzgórzu Custera. Wokół powiewającego sztandaru ze skrzyżowanymi szablami i swego wodza zgromadziło się pół setki żołnierzy. Słońce chyliło się ku zachodowi.
Trębacz nadal wygrywał sygnały, przyzywając pomoc, a żołnierze strzelali bez ustanku. Jednak na każdy ich strzał przypadały setki wystrzałów wroga. Ranny w przedramię Custer ostrzeliwał się z remingtona, a gdy skończyła się amunicja, dobył rewolwerów. Drugą ranę otrzymał w skroń – kto wie, być może sam pozbawił się życia.
Żołnierze padali od kul, ginęli od ciosów tomahawków i maczug. „Wielu leżało na ziemi z otwartymi niebieskimi oczami i czekało, aż ich zabijemy.” – wspominał Stojący Niedźwiedź. W ciągu kilku minut wszyscy zostali zabici, obrabowani, a ich ciała makabrycznie okaleczone.