Nowojorska prasa w 1845 roku ukuła teorię „objawionego przeznaczenia”, według którego Opatrzność wyznaczyła Stanom Zjednoczonym rolę suwerena w Ameryce Północnej. Podbój Zachodu uzasadniony był „wyższością cywilizacyjną” białych nad plemionami indiańskimi i Meksykanami. Ludom tym Amerykanie mieli nieść „cywilizację”, „osiąganie korzyści oraz doznawanie błogosławieństw, które im zostaną dane”.
Była to ideologiczna podbudowa dla ekspansji w głąb kontynentu, ku wybrzeżom Pacyfiku. Zanim jednak karawany wozów z osadnikami ruszyły na podbój tzw. Dzikiego Zachodu, administracja amerykańska zapewniała, że naturalną granicą USA jest rzeka Missisipi, za którą deportowano wiele indiańskich plemion.
Prezydent John Quincy Adams wzywał Indian do wymarszu i deklarował: „Tam wasi biali bracia nie będą was niepokoili, nie będą domagali się od was ziemi; i możecie żyć w niej, wy i wasze dzieci, w pokoju i dostatku tak długo, jak trawa rosnąć będzie, a woda płynąć. Będzie to wasze na zawsze”. Szybko okazało się jednak, że słowa Adamsa były pustym frazesem. Rozwijające się w zawrotnym tempie państwo amerykańskie, gdyby nawet chciało, nie było w stanie zatrzymać migracji mas ludzi.
Na drodze ku Pacyfikowi leżała wielka głusza. Wśród zamieszkujących ją plemion indiańskich wyróżniały się wojownicze ludy Wielkich Równin (szacuje się, że w 1860 roku żyło tam ok. 240 tys. czerwonoskórych). Podzieleni, skłóceni, uwikłani w wojny o charakterze kultowym lub walczący o tereny łowieckie Indianie nie zdołali zorganizować wspólnego frontu przeciwko białym. Podstawą ich ekonomicznego bytu były olbrzymie stada bizonów, obliczane w 1865 roku na 13 mln sztuk. Ich mięso było głównym źródłem pożywienia. Ze skór szyto ubrania i namioty – sławne tipi, z kości wyrabiano narzędzia, ze ścięgien cięciwy na łuki, żołądki służyły jako worki na wodę, odchody zaś jako opał.
Waleczni nomadzi, po ujarzmieniu dzikich koni, okazali się świetnymi jeźdźcami, którzy z lubością oddawali się wojowaniu. Wojna była najbardziej szlachetną częścią zrytualizowanego życia Indian, którzy byli do niej przyuczani od najmłodszych lat. Pozwalała zdobyć łupy, ale także wykazać się męstwem, a śmierć w walce zapewniała szczęście w krainie duchów. Wojnie nieodłącznie towarzyszyło okrucieństwo – pokonanych wrogów torturowano i okaleczano.