Od razu widać różnicę. Co do Leonidasowego heroizmu nie mamy żadnych wątpliwości, ot, bohater pełnej krwi, który oddał życie za dobrą sprawę. Nie mamy też wątpliwości, że sprawa Custera nie była dobra, albowiem Siuksowie i Szoszoni, którzy w proch rozbili jego regiment kawalerii, byli ofiarami amerykańskiej ekspansji.
Może nie całkiem niewinnymi, ale jednak. Claude Levi-Strauss, wielki etnolog francuski, wspomina, że poraził go opis indiańskich tortur. Uświadomiwszy sobie wszakże wyczyny ludów nieporównanie bardziej cywilizowanych, profesor szybko się otrząsnął…
Ale Custer zginął śmiercią żołnierską – na iluż to kartach amerykańskich powieści i kadrach hollywoodzkich filmów ostrzeliwuje się do końca z dwóch rewolwerów. Przełom nastąpił chyba w słynnym antywesternie „Mały wielki człowiek”, w którym generał został odmalowany jako groteskowy bufon.
Mam również wrażenie, że nie znamy szczegółów jego śmierci. Najlepszym, bo naocznym, świadkiem tego wydarzenia mógłby być tylko kawaleryjski koń o paradoksalnym w tej sytuacji imieniu Komancz.
A było to tak: