W naszym domu panował kult Marszałka. Z odległej przeszłości przywołuję wspomnienia. Fotografia w skromnej ramce w gabinecie ojca, wszystkie tomy edycji „Pisma, mowy i rozkazy” w bibliotece, teka karykatur Czermańskiego… Opowieści – niestety nader rzadkie – o człowieku, który wywarł tak niesłychany wpływ na pokolenie moich rodziców… Teatr Polski w Warszawie, „Gałązka Rozmarynu” Zygmunta Nowakowskiego i ten okrzyk legionowego druha ojca: „Nie do wiary, wszak to nasze okopy! Tu był Komendant!”…
[b]Nigdy nie wymieniało się Go z nazwiska[/b]. W rozmowach ojca najczęściej pojawiał się Komendant, rzadziej Brygadier, czasem Naczelnik Państwa. Legionistom pozwalał na poufałość, tytuł Dziadka przyjmował z uśmiechem. W świadomości społecznej żył jako Marszałek. Po Jego śmierci buławę otrzymał także gen. Edward Rydz-Śmigły, a jednak kiedy mówiło się o Marszałku, wszyscy wiedzieli, że chodzi o Józefa Piłsudskiego.
Ojciec, Alojzy, poznał Marszałka w przełomowych czasach walki o niepodległość jako 19-letni młodzieniec w krakowskich Drużynach Strzeleckich. A potem 20 lat był Jego żołnierzem i współpracownikiem – podczas wojny, w 5. Pułku Piechoty I Brygady Legionów, w trudnych latach tworzenia i utrwalania państwowości polskiej.
Miał zdolności artystyczne, marzyła się ojcu architektura. Został oficerem zawodowym. Jak wielu lekarzy, malarzy, pisarzy z legionowej braci wziętych w jasyr przez Komendanta.
Był Dziadek uwielbianym dowódcą od wielkich strategicznych celów i zwykłego żołnierskiego życia.