Wtedy też, po rosyjsku, przyswoił sobie pierwszy tom „Kapitału” Karola Marksa. W 1905 roku powie towarzyszom z Polskiej Partii Socjalistycznej, że „prócz »Kapitału« Marksa znam książkę nie mniej doniosłą, a mianowicie »Trylogię«.
Zauroczenie prozą Henryka Sienkiewicza pozostało mu do końca życia. Gdy wyjeżdżał na lato, wśród książek zabierał ze sobą – obok obowiązkowego Słowackiego – którąś z części »Trylogii«, zwykle „Potop”. Jeśli zaś chodzi o „Kapitał”, fascynacja tym dziełem wnuka rabinów i badaczy Talmudu minęła mu.
Świadczy o tym nie tylko zacytowana powyżej uwaga, niewątpliwie kąśliwa wobec „Kapitału”, ale – bardziej krytyczne, i to wyłożone wprost – uwagi z listu do Bolesława Jędrzejowskiego, już z 1903 roku. Analizując przyczyny ówczesnych porażek PPS, stwierdzał, że „socjalizm to bóg Janus o dwóch obliczach – gdy jedno grozi wojną, drugie uśmiecha się pokojowo i mówi o pożyciu w pokoju i zgodzie. My... nadużywaliśmy pierwszego oblicza, drugiego nie pokazywaliśmy wcale. I to jest fałsz polityki socjalistycznej”.
Czym jednak mógł być dla młodego Piłsudskiego „Kapitał”, czym go uwiódł, czym porwał, zafrapował? Z całą pewnością – tonem; Marks, bynajmniej, nie był genialnym teoretykiem – za którego się uważał – ale utalentowanym agitatorem i rewolucyjnym polemistą.
„Kapitał” zaplanował w 1857 roku na sześć tomów, by w końcu ograniczyć do jednego (dwa następne tomy sprokurował – i skompilował – Engels). Dzieło święciło triumfy. Jeśli komuś nie podobały się istniejące stosunki społeczne – a komu się podobały! – nie mógł pozostać głuchy na konstatację Marska, że skoro „wzrastają rozmiary nędzy, ucisku, niewoli, zwyrodnienia, to jednocześnie wzbiera bunt wciąż wzrastającej klasy robotniczej, szkolonej, jednoczonej i organizowanej przez sam mechanizm kapitalistycznego procesu produkcji”.