Dzisiaj wszyscy są tak samo zapomniani. Jak wielu Polaków urodzonych w trzech ostatnich dziesięcioleciach XIX w. wychował się w kulcie powstania styczniowego. Zawdzięcza to matce. Ojciec bowiem, carski oficer w stanie spoczynku, był zdecydowanie niechętny antyrosyjskim postawom i spiskom.

Za patriotyczną postawę Józef Mirecki usuwany był ze szkół. Otrzymał wilczy bilet, czyli zakaz kontynuowania nauki w Rosji. W Dąbrowie Górniczej na początku XX wieku zaczął działać w PPS. W 1904 r., po dwóch latach spędzonych w więzieniu, został zesłany na Sybir, skąd wkrótce uciekł. Przybrał w tym czasie nazwisko Montwiłł. Był członkiem kierownictwa Organizacji Bojowej PPS. Dowodził udanym napadem na kasę powiatową w Opatowie (1905 r.). Była to jedna z akcji ekspropriacyjnych (tak zwanych eksów) PPS, mających na celu zdobycie funduszy na partyjną działalność.

Jego życie mogło zamknąć się już w sierpniu 1905 roku. Podczas ucieczki z domu, który otoczyli żandarmi, ostrzeliwał się. Ostatnią kulę przeznaczył dla siebie. Strzał w głowę nie był jednak śmiertelny. Udało mu się uciec ze szpitala i przedostać do Galicji. Tam ukończył szkołę bojową PPS i wrócił do Królestwa. Zorganizował kilka akcji, z których najbardziej znany był napad na wiozący pieniądze pociąg pocztowy w Rogowie w 1906 r. Organizował krwawą środę w Łodzi (zamachy na carskich policjantów i żandarmów). W 1907 r. dowodził napadem pod Łapami na pociąg wojskowy wiozący oficerów i żołnierzy wołyńskiego pułku lejbgwardii, słynącego z bezwzględności i okrucieństwa w tłumieniu demonstracji.

Aresztowany w listopadzie 1907 r. został skazany na śmierć. W liście z celi śmierci pisał: „W ostatniej chwili nie będę wznosił żadnego okrzyku, gdyż wrzasku nie lubię, gdybym jednak wzniósł jakikolwiek okrzyk, to żaden inny, jak tylko: Nich żyje niepodległa Polska”. Montwiłł-Mirecki został stracony w Cytadeli Warszawskiej w październiku 1908 r. Miał wówczas 29 lat.