[srodtytul]Kto strzelał z polskiego morsa?[/srodtytul]
Dopiero w drugiej połowie lat 30. zauważono w naszej armii potrzebę uzbrojenia jej w nową kategorię broni – peem. Miał stanowić istotne wzmocnienie siły i gęstości ognia na dystansach do ok. 300 m. Opracowania projektu podjęli się Piotr Wilniewczyc i Jan Skrzypiński, twórcy m.in. visa. Prace nad Morsem, bo taką nazwą został ochrzczony polski peem, trwały do 1939 roku, bowiem konstrukcja pełna była wad i odznaczała się dużo gorszymi parametrami niż pistolet maszynowy Erma, który stanowił wzorzec.
Dopiero w marcu 1939 roku zamówiono w Fabryce Karabinów w Warszawie serię próbną; do wybuchu wojny zdążono wyprodukować ok. 50 morsów wz. 39. Broń działała na zasadzie odrzutu zamka swobodnego i zasilana była z pudełkowego magazynka na 25 nabojów kal. 9 mm.
Ponieważ nie znamy żadnej relacji potwierdzającej bojowe użycie morsa, jego ocena musi być niepełna i czysto teoretyczna. Podkreślano kilka nowatorskich rozwiązań, takich jak choćby automatyczny zwalniacz magazynka czy mechanizm zatrzymujący trzon zamkowy w tylnym położeniu po wystrzeleniu ostatniego naboju. Masywna lufa pozwalała na prowadzenie długotrwałego ognia serią i ponadto była łatwo wymienialna. Nie można oprzeć się jednak wrażeniu, iż była to broń przeszłości, kształtem przypominająca karabinek, droga w produkcji. Wspomniany zwalniacz magazynka czy teleskopowa podpórka były raczej zbędnymi elementami, które niepotrzebnie zwiększały ciężar i stopień skomplikowania broni.
Mors był niebywale długi, mierzył niemal metr, co czyniło go peemem mało poręcznym i dalekim od uniwersalności (nieodpowiednim choćby dla załóg wozów bojowych).