W dawnej Rzeczypospolitej chętnie raczono się piwem (w ziemiańskich dworach nierzadko robiono własne, warzone w domu przez najętego piwowara, który odwiedzał kolejne rodziny), cóż, kiedy ponoć już dwa – trzy kufle tego napoju potrafiły zwalić z nóg dorosłego mężczyznę. Główny napój orzeźwiający musiał być bezalkoholowy i na Kresach stał się nim zapożyczony od Rosjan kwas chlebowy (on też zawierał nieco alkoholu, ale w ilościach śladowych).
Musujący napój z suszonego chleba i osłodzonej wody z drożdżami – to musi nie brzmieć zbyt zachęcająco. Tych jednak, którzy współczują Marszałkowi, że nie zaznał rozkoszy obcowania z coca-colą, zapewniam, że wcale nie miał źle, bo kwas chlebowy, którym mógł się raczyć zwłaszcza w okresie wileńskim, jest napojem zdumiewająco pysznym.
W Polsce powojennej kwas chlebowy był znany, z małymi wyjątkami, co najwyżej ze słyszenia. Ja sam zaliczam się do tej skromnej mniejszości, bo pamiętam kwas robiony przez mojego dziadka. W chłodnej piwnicy stała cała bateria butelek zamykanych tzw. pałąkiem (w Galicji mówili „z krachlą”), wypełnionych lekko mętnawym płynem. W każdej z nich pływała jedna rozpuszczona rodzynka.
Dziś mamy coca-colę, fantę i inne soft drinki, mamy też – od niedawna – kwas chlebowy w coraz większych ilościach importowany z Litwy, Łotwy i Ukrainy, a także produkowany w Polsce, głównie na Podlasiu. Bywa nawet niezły, ale czy to jest taki sam kwas, jaki nasi przodkowie na Kresach pijali? Bynajmniej! Dzisiejszy przemysłowy kwas robi się, tak samo jak coca-colę, z syropu rozcieńczanego gazowaną wodą. Po prostu. Dlatego może warto skorzystać z którejś ze starych receptur, zadać sobie trochę trudu i poczuć ten aromatyczny, mile łaskoczący podniebienie efekt cudownego przemienienia chleba w napój chłodzący.
W poniższych przepisach są duże rozbieżności co do czasu przechowywania. To rozmaicie bywa – zależy od ilości i jakości drożdży, od chleba, od temperatury i Bóg wie czego jeszcze. Trzeba eksperymentować.