Ukryci za Linią Maginota

Gdy 3 września 1939 roku Francja oraz Anglia wypowiedziały, dotrzymując uzgodnień traktatowych z Polską, wojnę Rzeszy Niemieckiej, jej dni wydawały się policzone.

Publikacja: 22.05.2009 10:00

Potężny schron na Linii Maginota

Potężny schron na Linii Maginota

Foto: Bridgeman Art Library, ARCHIWUM „MÓWIĄ WIEKI”

W Warszawie wybuchł entuzjazm, a niejeden Niemiec poczuł lęk przed powtórką klęski z 1918 roku. Ryzyko podjęte przez Hitlera opłaciło się jednak – przez długie miesiące, pominąwszy wypad w okolicach Saarbrücken (do 13 września Francuzi posunęli się o 8 km, by wycofać się za Linię Maginota 24 października), front zachodni oglądał jedynie tzw. dziwną wojnę (a po francusku „śmieszną” – drôle de guerre), toczoną w oczekiwaniu na wojnę jak najbardziej prawdziwą.

Od wczesnych lat 20. doświadczona ciężko w wieloletnich walkach pozycyjnych pierwszej wojny światowej (1,4 mln zabitych, 2,5 mln rannych, z tego 700 tys. inwalidów) Francja budowała i wzmacniała fortyfikacje na swej granicy z Niemcami i Włochami. Jednak tylko fragmenty (w rejonie Metzu i Lauter) ciągnącego się setkami kilometrów pasa rejonów umocnionych przybiorą pełną formę żelazobetonowej, upstrzonej stalowymi wieżyczkami, zapory zwanej potocznie Linią Maginota. Wspomnijmy tu zresztą, że okaleczony pod Verdun André Maginot nie był ani projektantem, ani pomysłodawcą systemu umocnień chroniącego wschodnią granicę państwa. Był natomiast ministrem wojny, za którego urzędowania i pod którego naciskiem parlament przegłosował ogromne wydatki na fortyfikacje. Budowa ok. 450 km umocnień (600 głównych obiektów bojowych i 5800 różnych typów fortyfikacji) kosztowała bowiem ponad 2,9 mld franków!

Francja zmobilizowała 4734 tys. żołnierzy. Kraj, który nie nadrobił jeszcze strat z poprzedniej wojny (nie urodziły się miliony dzieci), powołał więc pod broń co drugiego mieszkańca metropolii w wieku od 20 do 45 lat. W razie katastrofy lub przedłużenia wojny oznaczało to brak rezerw, które stanowili jedynie 18 – 19-letni „zieloni” Francuzi lub nieprzeszkoleni wojskowo Afrykanie z kolonii. Brakowało oficerów – spośród 130 tys. tylko co czwarty pochodził ze służby czynnej. Proporcja jeden oficer na 36 podoficerów i żołnierzy była dwukrotnie niższa niż w czasach pokoju. Francuskie dowództwo powołało więc do służby niższych oficerów rezerwy po pięćdziesiątce i pospiesznie szkoliło 33 tys. podchorążych. Oficerowie i sztabowcy wielkich jednostek myśleli często kategoriami poprzedniej wojny i nawet nie wyobrażali sobie pracy w rytmie całodobowym, jaki narzucała szybka, nowoczesna wojna nazwana przez Niemców Blitzkriegiem.

[srodtytul]Wielka armia na papierze[/srodtytul]

Mimo wysiłku ograniczony możliwościami budżetu przemysł francuski mógł tylko częściowo wyposażyć armię w nowoczesną broń. Owszem, rola czołgów nie umknęła uwadze generalicji, toteż dywizja piechoty otrzymała 54 działka przeciwpancerne 25 mm i osiem dział 47 mm. Jednak jeszcze 1 kwietnia 1940 roku w 16 dywizjach brakowało połowy broni przeciwpancernej. W dniu niemieckiej ofensywy jedynie 22 z 79 dywizji pierwszego rzutu mogły użyć przypisanej im kompanii przeciwlotniczych karabinów maszynowych. Słabsza od niemieckiej motoryzacja kraju (i brak własnych źródeł ropy naftowej) powodowała, iż trakcja w dużej części pozostała konna, a mobilność oddziałów zmotoryzowanych zależała również od skutecznej rekwizycji pojazdów cywilnych. Kawalerię wzmocniły samochody pancerne i bataliony zmotoryzowanych dragonów, jednak współpraca koni z pojazdami udawała się tylko na papierze. Często zawodziła logistyka: np. jadącym pod Narvik jednostkom oddzielnie zapakowano nowiutkie moździerze i ich przyrządy celownicze.

Porównywalna wciąż z 1918 rokiem powolność francuskiej dywizji piechoty byłaby do zniesienia, gdyby nie słabość jej ognia. Dla porównania – w odróżnieniu od Niemców Francuzi nie przewidywali użycia pistoletów maszynowych, a broń maszynowa starego typu strzelała znacznie wolniej niż nowoczesny MG 34. Dywizja Wehrmachtu miała 72 działa przeciwpancerne, francuska (i to teoretycznie) tylko 54. Przed samolotami broniło Niemców 12 armat, Francuzów (w założeniu) 12 ckm. Cztery dywizyjne czołgi niemieckie nie miały odpowiednika po stronie francuskiej, a 36 armat polowych 105 mm oraz 12 ciężkich armat 155 m przeważało ogniowo nad 36 francuskimi armatami 75 mm oraz (także dość już wiekowymi) 12 armatami 105 mm i 12 kalibru 155 mm.

W połowie lat 30. francuska broń pancerna przeszła modernizację. Przestarzałe czołgi Renault FT i kolejne modele budowane na jego bazie (Renault D 1 i D 2) oraz FCM 2 C czy część samochodów pancernych były wolne i – mimo modernizacji – słabo uzbrojone. Miały one wspierać piechotę i podzielono je między wielkie jednostki. Znacznie lepsze czołgi typu B 1, R 35, H 35 oraz 39 używane były często w masie i mogły stawić czoło maszynom niemieckim. Sprzyjało temu grube opancerzenie wynikające z doktrynalnego założenia, że czołgi nie mogą celnie strzelać w ruchu. Zatrzymanie narażało je zaś na ogień przeciwnika, dlatego niezbędna była solidna ochrona. Armia francuska nie miała jednolitej doktryny użycia broni pancernej, pozostawiając swobodę dowódcom wielkich jednostek. Ci najczęściej ograniczali się do wspomagania piechurów, a nie działań ofensywnych przełamujących linie przeciwnika.

Ciężar potężnie opancerzonych czołgów ograniczał ich mobilność, podobnie jak pięta achillesowa armii – łączność. Jak pisze młody badacz Mariusz Mróz: „francuska armia wierzyła w telefonię polową i nie ufała radiu, które wydawało się niezbyt bezpiecznym środkiem przekazu informacji, szczególnie biorąc pod uwagę możliwość przechwycenia wiadomości przez stacje odbiorcze przeciwnika. Zdawano się zapominać o tym, iż nowoczesna wojna, w związku z ogromną mobilnością oddziałów zmechanizowanych, będzie wymagać szybkiego podejmowania i przekazywania decyzji. Brak odpowiednio szybkiej łączności pomiędzy sztabami a oddziałami pancernymi w znacznym stopniu doprowadził do wykluczenia współdziałania czołgów i samolotów w przypadku natychmiastowej akcji ofensywnej, np. kontrataku”. Tym samym wozy bojowe straciły wsparcie lotnictwa, które mogło zmiękczyć obronę przeciwnika lub przeprowadzić rozpoznanie.

W 1940 roku lotnictwo francuskie, utworzone jako oddzielny rodzaj broni ledwie sześć lat wcześniej, przechodziło całkowitą przemianę. Miało do dyspozycji 1067 myśliwców określanych jako „nowoczesne”, 491 bombowców (z nich tylko 130 było „nowoczesnych”) oraz 808 maszyn rozpoznawczych (w tym 388 „nowoczesnych”). Błędy w doktrynie (nieofensywność lotnictwa) i strukturach dowodzenia osłabiły możliwości bojowe francuskich sił powietrznych.

[srodtytul]„Baudelaire” boi się powtórki[/srodtytul]

Francuski wódz, 68-letni Maurice Gamelin, zebrał doświadczenia w wielkiej wojnie (był oficerem sztabu Joffre’a, potem dowodził dywizją i grupą operacyjną), wojnie polsko-bolszewickiej (jako obserwator) i w Syrii. Od 1931 roku był szefem Sztabu Generalnego, a od 1938 roku naczelnym wodzem, który rozumiał potrzebę modernizacji armii. W maju 1939 roku to Gamelin zapewnił Polaków o francuskiej pomocy i ofensywie na Niemcy w razie ataku Hitlera na wschodzie. Protegowany premiera Daladiera, wierny zasadom republikańskim (co ważne w czasach burzy i naporu ze strony komunistów i prawicowych radykałów), przeintelektualizowany Gamelin nie lubił rozwiązań prostych ani jasnych decyzji, które cechują dobrych dowódców. Organizacja dowodzenia odbijała te cechy: brakowało wspólnego dowództwa różnych broni, a więc także wspólnych celów czy priorytetów, kwaterę główną umieszczono daleko od dowództwa wojsk lądowych, ograniczono też samodzielność dowodzącego na obszarze północno-wschodnim generała Josepha Alphonse’a Georges’a.

Pozbawionego charyzmy, pasywnego i uwiedzionego defensywną strategią Gamelina zwano Baudelaire’em. Kojarzono go z frazą ze słynnego wiersza „Piękno”: „Biel serca łączę z śniegiem łabędziego puchu; Niszczącego harmonię nienawidzę ruchu” (po francusku literalnie – nienawidzę ruchu łamiącego linie). Na dowodzeniu młodszego o trzy lata gen. Georges’a kładły się cieniem rany odniesione w 1934 roku podczas śmiertelnego zamachu na króla Jugosławii Aleksandra I. A przecież to właśnie nie w pełni sprawny Georges otrzymał dowództwo decydującego o losach wojny obszaru północno-wschodniego.

Ufny w siłę Linii Maginota Gamelin wierzył, że Niemcy powtórzą plan Schlieffena i spróbują oskrzydlenia przez Belgię. Wiedział, że Anglia nie pogodzi się z niemiecką obecnością u ujścia Mozy, a do tego powstrzymanie Wehrmachtu na terytorium belgijskim pozwalało uszanować fundamentalną zasadę: jeśli wojować, to poza zniszczoną w latach 1914 – 1918 Francją. Prawda, że traktat z Belgami z 1920 roku przewidywał koordynację działań w razie wojny z Niemcami, lecz neutralna postawa Brukseli w latach 30. utrudniała przygotowanie manewru, którego powodzenie zależało od postawy małej armii króla Leopolda III. Ważniejsza okazać się jednak miała przesadna ocena sił niemieckich (Francuzi zakładali ich dużą przewagę) oraz niedecyzyjność Gamelina, który rozważał każdą hipotezę i żadnej nie przyjmował całościowo. Toteż aż pięć z dziewięciu francuskich armii trzymać miało front między Givet a Strasburgiem, a tylko siedem z 37 dywizji rezerwowych przeznaczono do wsparcia wojsk (Brytyjski Korpus Ekspedycyjny oraz francuskie armie 1. i 7.) wkraczających do Belgii. Tak więc nawet przy wsparciu sił brytyjskich ruchome francuskie skrzydło było dużo słabsze od niemieckiego walca z sierpnia i września 1914 roku. Wyśniony przez Gamelina manewr (zwany planem D) nad rzekę Dyle nie mógł się powieść.

[srodtytul]Zmarnowany czas „dziwnej wojny”[/srodtytul]

Dowództwo francuskie zmarnowało czas „dziwnej wojny” podarowany przez Niemców na przygotowanie obrony oraz odparcie zaskakującej ofensywy Hitlera na północy. Myląc defensywność z pasywnością, sprawiało wrażenie, że tylko czeka na ruch przeciwnika. Taka postawa miała jednak odbicie w nastrojach społeczeństwa, które przyjęło wojnę z rezygnacją, uznając ją za nieuchronną. Przycichli nawet pacyfiści – i prawicowi, i lewicowi. Komuniści nie potępili wprawdzie paktu Ribbentrop-Mołotow, ale głosowali za pożyczkami wojennymi i nie przeszkadzali w mobilizacji.

Sytuacja zmieniła się po upadku Polski: w marcu 1940 roku po kilkumiesięcznych naciskach „partii pokoju” upadł rząd Daladiera. Jednak ku rozczarowaniu pacyfistów zastąpił go „wojujący” Paul Reynaud. Komuniści zaatakowali wreszcie „imperialistyczną wojnę”, choć twarda odpowiedź rządu (rozwiązanie FPK) i skrajna niepopularność sowieckiej agresji na Finlandię (Gamelin rozważał posłanie tam francuskiego korpusu ekspedycyjnego) ograniczała ich wpływy. Z drugiej strony przysłowiowy pan Dupont nie rozumiał, o co Francja walczy, skoro Polska już padła, a wojny na zachodzie de facto nie ma. Spopularyzowane w piosence Maurice’a Chevaliera zdanie faszyzującego dziennikarza Marcela Déata „Czy warto umierać za Gdańsk?” zrobiło swoje. Propaganda rządowa nie umiała wiele wyjaśnić, a rosnące ceny, mobilizacja milionów mężczyzn i ograniczenie swobód (np. w poruszaniu się) utrudniały życie.

Żołnierze na froncie tkwili w bezruchu, a stan ich morale – mimo otwierania klubów żołnierskich i rozdania 10,5 tys. odbiorników radiowych (przez które zresztą słuchali niemieckiej propagandy ze Stuttgartu) – przekładał się na brak dyscypliny i niechlujne mundury. Politycy oraz Gamelin nie obawiali się demoralizacji, przekonani, że w godzinie próby, tak jak w 1914 roku, armia nie zawiedzie. Okaże się, że nieco się mylili.

[srodtytul]„Żółty plan” Hitlera[/srodtytul]

Gdy 10 maja 1940 roku Niemcy zakończyli „dziwną wojnę”, uderzając równocześnie na Belgię, Holandię, Luksemburg i Francję, liczyć mogli na 118 dywizji piechoty, dziesięć dywizji pancernych, sześć dywizji zmotoryzowanych i jedną powietrzno-desantową. Zasady Blitzkriegu wcielać w życie miało prawie 2600 czołgów oraz ok. 3800 samolotów. Alianci przeciwstawili im 134 dywizje (22 belgijskie, dziewięć holenderskich, dziesięć brytyjskich i 93 francuskie, w tym sześć pancernych i 24 zmotoryzowane), 2400 samolotów i prawie 3400 czołgów. Aliancka przewaga istniała jednak tylko na papierze: brak wspólnego dowództwa (na wzór tego sprawowanego przez Focha w 1918 roku), rozproszenie sił oraz słabe przygotowanie sprzymierzonych do nowoczesnej wojny zwiększały szanse Niemiec na zwycięstwo.

Tajną bronią Niemców był kilkakrotnie modyfikowany i przekładany w czasie „żółty plan” (Fall Gelb) opracowany w głównym zarysie przez gen. Ericha von Mansteina. Grupa Armii „C” wiązała siły francuskie na Linii Maginota, Grupie Armii „B” gen. Fedora von Bocka powierzono zajęcie Belgii i Holandii oraz związanie aliantów na północy. Zasadnicze zadanie przypadło 45 dywizjom Grupy Armii „A” gen. Gerda von Rundstedta. Miała ona przełamać francuską obronę na granicy południowej Belgii i Luksemburga (czyli w Ardenach), przejść Mozę, a następnie ruchem ku morzu odciąć wojska alianckie zapędzone we Flandrii aż ku granicy holenderskiej.

[srodtytul]Eben Emael padło…[/srodtytul]

Operacje w Belgii były dla sprzymierzonych niewiadomą, tym bardziej że mogli rozpocząć działania dopiero po uderzeniu niemieckim. Trzeba zaś było liczyć się z niepowodzeniem i przewidzieć ewentualne linie przegrupowania i obrony: nad Sommą, Aisne, Marną. Późniejsze doświadczenia pokażą, że dla takiego przegrupowania konieczna będzie przestrzeń ok. 500-kilometrowa… Dysponujący spadochroniarzami i szybkimi czołgami przeciwnik mógł wszak przebyć do 100 km dziennie.

Francuzi nie przygotowali jednak żadnego wariantu odwrotu, co było tym groźniejsze, że Linia Maginota (także ze względu na neutralność Belgii) nie została przedłużona aż do morza. Wszystko więc zależało od postawy armii belgijskiej, która miała zdobyć czas dla aliantów. Belgowie umocnili lewy brzeg Mozy i kanału Alberta, przygotowując też mosty do wysadzenia. Panujący nad zbiegiem obu przeszkód wodnych, obsadzony przez 1200 ludzi, złożony z 17 schronów, osłonięty dwumetrowymi ścianami i polami minowymi, uzbrojony w działa, moździerze i broń maszynową fort (grupa warowna) Eben Emael wydawał się potężną przeszkodą.

Niemcy zaskoczyli jednak Belgów śmiałym planem: dowodzący 7. Dywizją Spadochronową gen. Kurt Student wyznaczył do zajęcia twierdzy oraz mostów w Veldwezelt, Vroenhoven i Canne szturmowe grupy spadochroniarzy. Przerzucić miały je szybowce, a na Eben Emael uderzyć miało ledwie 85 ludzi porucznika Witziga. 10 maja tuż po godz. 5 rano niemieckie szybowce osiągnęły cel. Mimo oporu Belgów dwa pierwsze mosty uchwycono, tylko ten w Canne został zniszczony. Lądowanie na forcie powiodło się (choć dwa szybowce wypadły zrazu z akcji), a spadochroniarze w biegu niszczyli ogniem broni maszynowej, miotaczami płomieni i ładunkami wybuchowymi punkty oporu zaskoczonych Belgów. Po szybkim zdobyciu części umocnień Niemcom przyszło się bronić aż do następnego ranka, gdy przybycie batalionu inżynieryjnego przyspieszyło kapitulację twierdzy. Za cenę sześciu zabitych i 20 rannych podkomendni gen. Studenta opanowali w jeden dzień dumę belgijskiej armii, otwierając drogę przez kanał Alberta. Już 13 maja padło Liege, a wojska powietrznodesantowe mocno przyczyniły się też do zwycięstwa w pociętej kanałami Holandii.

Klęska Eben Emael skazała siły francusko-angielskie na bój spotkaniowy, którego wydane w 1936 roku instrukcje taktyczne dla wielkich jednostek… nie przewidziały. Do tego Gamelin zdecydował w ostatniej chwili przesunąć wojska bardziej na północ, ku Bredzie, a to dla wsparcia broniących się Holendrów. Tymczasem lasów między Liege a Charleville oraz linii Mozy, które miały zatrzymać ewentualny ruch Niemców, strzegły słabe siły francuskie (9. Armia). Wszystko to złoży się na klęskę manewru Dyle – Breda: boje spotkaniowe zmuszą aliantów do odwrotu. 13 maja Niemcy dokonają wyłomu nad Mozą w okolicach Sedanu, a ich czołgi dotrą do kanału La Manche już po ośmiu dniach! Armia holenderska skapituluje już 14 maja, belgijska – 28 maja, wojska brytyjsko-francuskie zaś zostaną otoczone w okolicach Lille i Dunkierki.

[srodtytul]„Szybki Heinz” pokonuje Ardeny[/srodtytul]

We „Wspomnieniach żołnierza” dowodzący XIX Korpusem ojciec Blitzkriegu (książka „Achtung – Panzer!” ukazała się w 1937 r.), urodzony w Chełmnie gen. Heinz Guderian pisał: „W okresie poprzedzającym wiosnę 1940 r. mieliśmy już po stronie niemieckiej jasny obraz rozmieszczenia sił oraz fortyfikacji przeciwnika. Wiedzieliśmy, że między Montmédy i Sedanem Linia Maginota przechodzi z bardzo silnej linii umocnień w linię mniej rozbudowaną. Umocnienia ciągnące się od Sedanu aż do kanału La Manche nazywaliśmy przedłużoną Linią Maginota. Znany nam był zarys, a po większej części i siła umocnień belgijskich i holenderskich. Wszystkie one były zwrócone w jedną tylko stronę – przeciw Niemcom”.

Zaangażowanie dużych sił francuskich i brytyjskich wojsk ekspedycyjnych we Flandrii – między Mozą a kanałem La Manche – kazało Niemcom sądzić, że Francuzi (których waleczność doceniali) oczekują powtórki planu Schlieffena. Natomiast słabe ubezpieczenie ich ruchu odwodami w rejonie Charleville lub Verdun pozwalało założyć, że nie liczą się z żadnym innym rozwiązaniem. Ostrożność dowództwa francuskiego i jego pasywność upewniły zaś niemieckich sztabowców, że wojna nie budzi entuzjazmu u przeciwnika.

„Z tego wszystkiego – pisał Guderian – można było wywnioskować, że planowo i znienacka przeprowadzone uderzenie wielkich sił pancernych przez Sedan na Amiens i wybrzeże Atlantyku ugodzi głęboko skrzydło armii nieprzyjacielskich maszerujących do Belgii, że przeciwnik nie ma dostatecznych odwodów, aby je odeprzeć, i że wskutek tego rokuje ono wielkie widoki powodzenia, a przy natychmiastowym wyzyskaniu początkowych sukcesów może doprowadzić do całkowitego odcięcia głównych sił nieprzyjacielskich wysuniętych do Belgii”. Warunkiem powodzenia było (uzyskane z trudem) przekonanie przełożonych i (w pełni) podwładnych oraz staranne przygotowanie współpracy z lotnictwem.

Pozostawało działać. Między 10 a 12 maja XIX Korpus przebił się przez Luksemburg do leżącego przy granicy francuskiej belgijskiego Bouillon i mimo ataków francuskiego lotnictwa opanował północny brzeg Mozy oraz historyczną twierdzę Sedan. Nazajutrz oddziały Guderiana przystąpiły do forsowania Mozy, a obserwujący natarcie

1. Pułku Strzelców oraz pułku „Grossdeutschland” dowódca korpusu miał wrażenie, że uczestniczy w manewrach: „Artyleria francuska wskutek stałego zagrożenia przez nasze bombowce i sztukasy była niemal całkowicie sparaliżowana. Betonowe umocnienia nad Mozą wzięte w ogień naszych dział przeciwpancernych i przeciwlotniczych stały się niezdolne do walki; nieprzyjacielskie karabiny maszynowe były obezwładnione przez działania ciężkiej broni i artylerii. Mimo całkowicie otwartego terenu – walki toczyły się na rozległych łąkach – nasze straty były nieznaczne”.

Ulewa pocisków i bomb raziła obrońców Mozy, ale jeszcze bardziej ich demoralizowała. Jak wspominał ówczesny podoficer André Porquet, część dział dotarła na pozycje dopiero 13 maja, bez cienia choćby wsparcia lotniczego. Spośród baterii armat 155 mm tylko jedna z sześciu zdołała zająć przewidziane w rozkazie pozycje. „W sumie nasza piechota nie miała żadnej osłony artyleryjskiej czy lotniczej. To dlatego pod koniec dnia Niemcom udało się przekroczyć Mozę w martwym kącie, w pobliżu mostu w Monthermé, wysadzonego już przez porucznika 102. Pułku, który choć inżynier po politechnice, wyleciał w powietrze wraz z mostem – nie wiem, jak się do tego zabrał. A Niemcy przebyli rzekę na łodziach, tak że wieczorem 13 maja trzymali już nasz brzeg i wspinali się po drodze”.

Nie wszędzie szło im łatwo. Musieli często używać granatów i miotaczy płomieni, a obrona bywała zaciekła. W niedokończonych umocnieniach w pobliżu Torcy Francuzi walczyli do ostatniego pocisku, podobnie było w Forges. Załoga schronu broniącego mostu w Donchery wystrzeliła do piechurów z pułku „Grossdeutschland” ponad 35 tys. nabojów. Mimo to nocą z 13 na 14 maja jednostki XIX Korpusu znalazły się za Mozą, a do 15 maja wydatnie rozszerzyły przyczółek. Nie pomógł heroizm brytyjskich i francuskich lotników, którzy (mimo zniszczeń dokonanych przez Luftwaffe na 117 lotniskach 10 – 15 maja) atakowali forsujących Mozę Niemców. Obrona przeciwlotnicza i messerschmitty zdziesiątkowały przeciwnika. Przypomnijmy, że Niemcy wystawili ok. 3,5 tys. maszyn, w tym 800 myśliwców, 400 myśliwców bombardujących, 330 sztukasów oraz 1200 średnich i ciężkich bombowców. Francuzi zdołali zmobilizować ok. 1,4 tys. samolotów (600 myśliwców, 240 bombowców i 490 maszyn rozpoznawczych), z których żaden nie przewyższał technicznie maszyn niemieckich. Pomijając przestarzałe lotnictwo holenderskie i belgijskie, znaczący wkład w podniebne walki wniosły (początkowo w liczbie 450) samoloty Royal Air Force. W całej kampanii Niemcy stracą ok. 1250 samolotów zniszczonych oraz 420 uszkodzonych, Brytyjczycy – ponad 450, a Francuzi – ok. 850.

[srodtytul]Pułapka się zamyka[/srodtytul]

Między 16 a 19 maja naciskane przez dywizje von Bocka wojska brytyjskie i francuskie wycofały się nad rzekę Scheldt. Natomiast przez 80-kilometrową lukę spowodowaną zniszczeniem 9. Armii wlewały się czołgi i piechota zmotoryzowana von Rundstedta, sunąc ku kanałowi La Manche. Tempo marszu zaskakiwało samych Niemców. Zwierzchnik Guderiana gen. von Kleist zakazał mu dalszego natarcia, a spór między nimi oparł się o von Rundstedta. 17 maja, gdy czołgi przekroczyły rzekę Oise, sam Hitler (być może wietrząc podstęp) nakazał wstrzymanie kolumn pancernych, a von Kleist usiłował odebrać dowództwo „szybkiemu Heinzowi”. W końcu jednak 20 maja Niemcy dotarli do ujścia Sommy, a dzień później kolumny Grupy Armii „A” (w 11 dni przebyły one ponad 350 km) ujrzały morze. Odcięcie wojsk alianckich we Flandrii i północnej Francji stało się faktem.

Rozbici wojskowo i moralnie Francuzi usiłowali organizować opór. 19 maja nieudolnego Gamelina zastąpił 73-letni, lecz energiczny generał Maurice Weygand, który próbował przywrócić łączność między rozdzielonymi armiami, atakując z obu stron niemiecki klin. Bez powodzenia. To w tej fazie kampanii doszło pod Abbeville do największej bitwy pancernej. Mianowany 14 maja generałem brygady Charles de Gaulle już wcześniej wyróżniał się na czele wciąż organizowanej 4. Dywizji Pancernej. Między 27 a 29 maja jego czołgi wzięły udział w próbie rozerwania zaciskających się kleszczy wokół Dunkierki. Wobec niemieckiej przewagi i śmiertelnej skuteczności armat kal. 88 mm ataki się nie powiodły, a 4. Dywizja Pancerna straciła 750 żołnierzy i 105 czołgów. Walki pod Abbeville pokazały jednak, że dobrze użyta i dowodzona francuska broń pancerna może toczyć równą walkę z przeciwnikiem. Nie było to jedyne duże starcie czołgów. Jeszcze 22 maja rozpoczęła się dwudniowa bitwa pod Arras, która rozwiała nadzieję aliantów na wyrwanie się z kotła między Lille a Dunkierką. Zresztą już 19 maja dowodzący Brytyjskim Korpusem Ekspedycyjnym lord Gort zasugerował Londynowi ewakuację drogą morską, która rozpoczęła się 27 maja pod kryptonimem „Dynamo”. Ok. 338 tys. żołnierzy zawdzięczało ratunek poświęceniu brytyjskich, francuskich i polskich marynarzy i lotników oraz (głównie francuskich) wojsk osłonowych, z których 40 tys. pójdzie do niemieckiej niewoli. Sprzyjał im też zaskakujący zbieg okoliczności: kampania nie była skończona, toteż Hitler chętnie oszczędził zmęczone wojska lądowe i ich sprzęt, wierząc Göringowi, iż Luftwaffe sama zdoła zniszczyć dunkierski kocioł. Kolumny pancerne zatrzymano, tymczasem gęsta mgła uziemiła niemieckie lotnictwo. Brytyjczycy uzyskali bezcenny czas. Ostatecznie Brytyjczycy stracili w kampanii tylko 15 proc. wojsk, ale usłali francuskie plaże całym ciężkim sprzętem, który przejęli Niemcy.

[srodtytul]Paryż – miasto otwarte[/srodtytul]

Od 4 czerwca, oparte o linię rzek Sommy, Oise i Aisne, przechodzącą w Linię Maginota i skręcającą na południe powyżej Strasburga, 59 dywizji francuskich, dwie polskie oraz dwie brytyjskie czekały na 136 dywizji przeciwnika. Niemcy zwracali się teraz (jak w 1914 roku) ku Paryżowi. Rozpoczynała się „bitwa o Francję”. Weygand polecił zwalczać Panzerwaffe tzw. taktyką jeża: wczepiać się w punkty terenowe i kontratakować we współdziałaniu z bronią pancerną.

Jednak wobec braku dział przeciwpancernych i załamania niszczonej przez Luftwaffe logistyki francuska obrona nad Sommą i Aisne pękła już 6 czerwca. Dwa dni później Niemcy byli w Rouen, niszcząc szybko opór i mijając krążących po drogach cywilów (w całym kraju było ponad 6 mln uchodźców). Wojska francuskie broniły się niekiedy zaciekle, lecz demoralizacja stawała się powszechna.

14 czerwca Niemcy wkroczyli do ogłoszonego „miastem otwartym” Paryża. Dalsze kierunki uderzeń to linia Bretania, linia Loary (Orlean), Lotarygia (z Metzem) i wzięta od czoła oraz od tyłu Linia Maginota. Francja została rzucona na kolana. Politycy i wojskowi przestali wierzyć w sens dalszej walki i woleli negocjować z Hitlerem. Stojący na czele nowego rządu, bardzo zasłużony w poprzednim światowym konflikcie marszałek Petain poprosił 17 czerwca o zawieszenie broni. Podpisano je pięć dni później w Compiegne pod Paryżem w tym samym, wyciągniętym z muzeum wagonie, w którym Niemcy zgodziły się na zaprzestanie walk w 1918 roku. Triumfujący Hitler nie odmówił sobie również spojrzenia na Paryż z wysokości wieży Eiffla.

Ale nie cała Francja skapitulowała. Nieznany szerzej społeczeństwu de Gaulle, który ewakuował się na Wyspy Brytyjskie, wezwał przez londyńskie radio Francuzów do dalszej walki. Ostatni akord kampanii, w której poległy 123 tys. żołnierzy francuskich, a 1,8 mln dostało się do niewoli, to dokonana przez Anglików prewencyjna neutralizacja francuskiej floty wojennej w kilku portach (operacja „Catapult”). Tylko w Mers-el-Kébir koło Oranu spotkają się 3 lipca 1940 roku z twardą odmową. Masakra dokonana przez sojuszniczą dotąd Royal Navy (ponad 1300 zabitych) otwiera nowy rozdział dziejów podzielonej przez Niemcy Francji: między ugodą i kolaboracją a wiernością sojusznikom i ideałom.

[i]Andrzej Nieuważny, historyk z Uniwersytetu im. Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz Akademii Humanistycznej im. Aleksandra Gieysztora w Pułtusku[/i]

W Warszawie wybuchł entuzjazm, a niejeden Niemiec poczuł lęk przed powtórką klęski z 1918 roku. Ryzyko podjęte przez Hitlera opłaciło się jednak – przez długie miesiące, pominąwszy wypad w okolicach Saarbrücken (do 13 września Francuzi posunęli się o 8 km, by wycofać się za Linię Maginota 24 października), front zachodni oglądał jedynie tzw. dziwną wojnę (a po francusku „śmieszną” – drôle de guerre), toczoną w oczekiwaniu na wojnę jak najbardziej prawdziwą.

Pozostało 98% artykułu
Historia
Telefony komórkowe - techniczne arcydzieło dla każdego
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Historia
Paweł Łepkowski: Najsympatyczniejszy ze wszystkich świętych
Historia
Mistrzowie narracji historycznej: Hebrajczycy
Historia
Bunt carskich strzelców
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Historia
Wojna zimowa. Walka Dawida z Goliatem