Przyrządzanie dziczyzny stanowiło osobny i znaczący dział kuchni ludzi zamożnych (ludność wiejska, mimo bliskości lasu, nie miała prawa polować).
Poeta Wincenty Pol, który walczył na tych terenach w powstaniu listopadowym, wspomina z zachwytem kresowe „Lipce stare, łosie chrapy/ I niedźwiedzie łapy”. Owe „lipce” to, rzecz jasna, słodkie i tęgie lipcowe miody, którymi podówczas chętnie się raczono.
Sposób przyrządzania niedźwiedzich łap znaleźć można w wydanej w 1845 roku w Wilnie książce wybitnego kucharza tamtych czasów Jana Szyttlera, pod długim i zawiłym tytułem „Kuchnia myśliwska, czyli na łowach i dla uśmierzenia głodu dogadzając oraz najdelikatniejszemu smakowi z dodaniem rad i przepisów”. Dziś trudno by się tym przepisem posłużyć, nie mówiąc o tym, że niedźwiedzie łapy są produktem całkowicie niedostępnym. Można jedynie smakować piękną starą polszczyznę, jaką go napisano.
„Niedźwiedzie łapy oczyszczają się ze skóry i podeszwy. Wymoczywszy w wodzie przez parę godzin, wyjąć na stolnicę, posypać estragonem, solą, dodać trochę rozmarynu, kilka listków bobkowych, goździków tyleż, angielskiego pieprzu, kawałek korzenia gałganu. Skroić w plastry świeżej słoniny tyle, ile potrzeba do wyłożenia rondla, i z tą przyprawą ułożyć weń łapy. Dodać kilka cebul, marchew jedną, pietruszkę, cytrynę w plasterki skrajaną, przykryć na wierzchu słoniną, wlać wina soternu butelkę, octu pół butelki i kawałek suchego bulionu, przykryć szczelnie i gotować do miękka na wolnym ogniu”.
[ramka][srodtytul]Pieczony udziec sarni[/srodtytul]