Kraj podzielono na pięć stref powietrznych, a te na sektory. W każdej strefie stacjonowała grupa myśliwska złożona z kilkunastu dywizjonów (squadronów) myśliwskich. Każdy dywizjon miał 12 maszyn bojowych i kilka rezerwowych.
Sygnał do walki nadchodził z centralnego stanowiska dowodzenia Fighter Command, które dzięki gęstej siatce punktów radiolokacyjnych i obserwacyjnych Królewskiego Korpusu Obserwacyjnego miało doskonałe rozeznanie, skąd zbliża się przeciwnik. Brytyjskie radary wykrywały niemieckie formacje już z odległości 160 km, często wyłapując je jeszcze nad terenem Francji i Belgii. Dawało to aliantom dużą przewagę strategiczną, a także pozwalało brytyjskim lotnikom cieszyć się z dłuższego odpoczynku, bowiem podrywano ich do akcji w ostatnim momencie, gdy Niemcy byli blisko.
Początkowo dowódcy brytyjskich dywizjonów dzielili swoje jednostki na cztery eskadry po trzy samoloty. Taktyka ta szybko okazała się jednak nieskuteczna, gdyż trzeci samolot, pozbawiony wsparcia kolegów, stawał się łatwym łupem dla przeciwnika.Dzięki temu m.in. w początkowym okresie kampanii niemieccy piloci osiągnęli przewagę taktyczną. Latając w formacjach czwórkowych, szybko i łatwo dzielili się na dwie pary, z których jedna sprawnym manewrem wychodziła na tyły alianckiej eskadry zajętej atakowaniem pierwszej niemieckiej dwójki. Ale wkrótce Brytyjczycy przyjęli podobną taktykę walki i powietrzne starcia stały się wyrównane.
Według regulaminów RAF atak myśliwców na bombowce wroga miał następować z bezpiecznej odległości ok. 600 m. Niemieckie maszyny były jednak silnie opancerzone i część z nich pomimo wielu trafień wracała uszkodzona do bazy. Dlatego alianccy piloci podejmowali ataki wbrew regulaminom, kalibrując swoje karabiny maszynowe na 200 – 300 m. Walkę na bliskie dystanse szczególnie upodobali sobie polscy piloci, zbliżając się do wrogich maszyn na 100 m, dzięki czemu mieli więcej zestrzeleń. Ryzykowali jednak uszkodzenie maszyn w razie zderzenia lub eksplozji wrogiego samolotu.