Sowiecka doktryna wykorzystania sił pancernych zaczęła się kształtować pod koniec lat 20. Wczesne plany zakładały masowe ataki lekkich i szybkich czołgów typu BT. Piechota miała je wspierać tylko na pierwszym, przełamującym etapie uderzenia.

Po osiągnięciu maksymalnego zasięgu wozów bojowych ich załogi miały przejść do obrony okrężnej i czekać na podążające w drugim rzucie oddziały kawalerii. Tę strategię zarzucono na rzecz nowoczesnych rozwiązań forsowanych przez marszałka Tuchaczewskiego. Jego idee ofensywnego wykorzystania wszystkich rodzajów broni tylko nieznacznie różniły się od niemieckiego Blitzkriegu.

W połowie lat 30. przystąpiono do tworzenia korpusów zmechanizowanych, które miały zapewnić współdziałanie czołgów, piechoty i artylerii. Zachodni obserwatorzy zapraszani na radzieckie poligony byli pod wrażeniem rozmachu, z jakim przeprowadzano ćwiczenia. Widoczne problemy w dowodzeniu masami żołnierzy i wozów bojowych można było wyeliminować długim i mozolnym szkoleniem, ale tak się nie stało, gdyż stalinowska wielka czystka w wojsku zakończyła się rozstrzelaniem Tuchaczewskiego. Wraz z oskarżonym o zdradę marszałkiem odeszły w niebyt jego koncepcje. To zahamowało dalszy rozwój pancernej pięści Armii Czerwonej.

Do idei wielkich formacji pancernych powrócono dopiero kilka miesięcy przed niemiecką inwazją. Armia Czerwona dysponowała wówczas według różnych szacunków 20 – 28 tys. czołgów i pojazdów pancernych, ale braki w wyszkoleniu były nie do nadrobienia. Potężne, lecz rozproszone i źle dowodzone sowieckie siły pancerne nie powstrzymały pochodu wroga. Dobitnie pokazały to bitwy pancerne na Ukrainie.

Początkowe sukcesy radzieckich kontrataków zostały zaprzepaszczone przez brak koordynacji działań. Pozbawieni inicjatywy dowódcy brygad i pułków czołgów po osiągnięciu celów bezczynnie oczekiwali na dalsze rozkazy, dając Niemcom czas na przegrupowanie i ściągnięcie odwodów. Gdy zaś w powietrzu zdecydowanie dominowała Luftwaffe, kończyło się to zazwyczaj zagładą całych jednostek.