2 września 1939 roku, gdy na Warszawę spadały bomby Luftwaffe, na nowojorskiej Wystawie Światowej świętowano Dzień Polski. Podniosłe przemówienie wygłosił burmistrz Fiorello LaGuardia, obecni byli przedstawiciele Kongresu, polski ambasador, liczne media i podniecona wieściami z Europy publiczność. Polski pawilon znalazł się w centrum zainteresowania Ameryki. Widziała go spora część z 44 milionów osób, które przewinęły się przez wystawę.
Pawilon wyróżniały dwie rzeźby Stanisława Ostrowskiego (1879 – 1947): pierwsza stała przed wejściem i przedstawiała króla Władysława Jagiełłę, druga, na honorowym miejscu wewnątrz pawilonu, ukazywała Józefa Piłsudskiego.
Piłsudski Ostrowskiego był nieformalnym ojcem chrzestnym ekspozycji, a Jagiełło nawiązaniem do polityki unii i federacji z Litwą. Poza tym zgromadzono przykłady sztuki użytkowej, produkty polskiego przemysłu i rzemiosła. Zaprezentowano nowoczesny i szybko rozwijający się kraj. Wojna przekreśliła perspektywy rozwoju. Mało tego, rozproszyła nawet ekspozycję.
Z powodu trwającej wojny jej powrót do kraju był niemożliwy. Tym bardziej po wojnie. Komisarz wystawy baron Stefan Ropp (1892 – 1983) musiał zdecydować, co z poszczególnymi, najczęściej najwyższej klasy dziełami zrobić. Wiele dzieł sztuki trafiło do Muzeum Polskiego w Chicago. Stosunkowo szczęśliwie rozwiązała się sprawa Jagiełły. Wskutek kilkuletnich starań burmistrz LaGuardia zgodził się na umieszczenie rzeźby w Parku Centralnym. Odsłonięcia dokonano w dzień zwycięstwa pod Grunwaldem, 15 lipca 1945. Był to jeden z ostatnich aktów urzędowych LaGuardii, na otarcie łez dla Polaków, których kolejny rozbiór pieczętowano właśnie w Poczdamie.
Drugą rzeźbę komisarz Ropp przekazał Instytutowi Józefa Piłsudskiego w Nowym Jorku. Placówka ta, choć formalnie niezależna, była powiązana lokalowo z Komitetem Narodowym Amerykanów Polskiego Pochodzenia, który lobbował u Roosevelta na rzecz sprawy polskiej. Wspaniałej rzeźby patrona Instytutu nie było gdzie ustawić. Dlatego też dyrektor Wacław Jędrzejewicz zdecydował na przekazanie jej w depozyt do Fundacji Kościuszkowskiej. Depozyt miał być rozwiązaniem tymczasowym, ale przetrwał prawie 50 lat. Dopiero w 1995 roku piszący te słowa wymusił przeniesienie rzeźby na powrót do formalnego właściciela. Wolontariusze przetransportowali ją dosłownie na plecach. Od tego czasu zdobi galerię instytutu w dolnej części Manhattanu.