Żądza odwetu za lata zbrodni i niemieckiej buty. Barykady broniące stref wolności. Bombardowania z ziemi i powietrza. Śmierć na każdym kroku. Rany, głód i brud. Ewakuacje i meldunki noszone kanalizacyjnymi kanałami.
Dni, a potem tygodnie, a wreszcie dwa miesiące nieustępliwych walk w niewiarygodnie potwornych warunkach i – co najgorsze – z zamierającą nadzieją na pomoc potężnych sprzymierzeńców. Rzezie ludności na Ochocie i Woli, zbrodnie na Starówce, Powiślu, Czerniakowie, Mokotowie, Żoliborzu, w Śródmieściu. Wreszcie exodus pozostałych przy życiu.
Miasto metodycznie burzone i palone, poczynając od stojących jeszcze zabytków narodowej kultury. Taki obraz Powstania Warszawskiego dominuje w naszej pamięci. I pytanie: Czy trzeba było?
Wspomnienia i spory Polaków o wydarzenia dziejące się w ich stolicy latem 1944 roku, pełne emocji i sprzecznych opinii, ciągle jeszcze przypominają otwieranie świeżych blizn. Na pewno świadczy to o skali, wyjątkowości i znaczeniu powstania w historii. O ogromie ofiary i o ogromie krzywdy wyrządzonej nam wtedy nie tylko przez Hitlera i Stalina, i nie tylko przez zachodnich sojuszników, ale i później – poprzez kłamstwa i milczenie, przez szykany i mękę zadawane w ojczyźnie najlepszym jej synom.
Na szczęście niektórzy z nich dożyli owego zwycięstwa po półwieczu, jakim było odzyskanie wolności i przywracanie właściwych wymiarów narodowej pamięci. Norman Davies napisał o nich: „Te dzieci miały coś bardzo cennego do stracenia, coś większego niż oni sami, o co bez wahania zdecydowali się walczyć (...) byli wyjątkowo wolni od egoizmu. Ich ojczyzna nie miała takich ludzi ani nigdy przedtem, ani nigdy potem”. Napisał też, że „zapewnili sobie trwałe miejsce w historii wojskowości”, pokazując, iż „sprawność i męstwo potrafią stawić czoło najcięższej broni, że ludzie oddani sprawie mogą wprawić w zawstydzenie zawodowych żołnierzy”.