Powyżej umieściłem cytat ze wzruszającego wspomnienia Wacława Gluth-Nowowiejskiego, które opublikowaliśmy w 1. numerze naszego cyklu. Warto często wracać do niego, ale należałoby zwłaszcza dziś, kiedy piszemy o kulcie Józefa Piłsudskiego przechodzącym z pokolenia ojców legionistów na pokolenie synów akowców. Tak właśnie było u Nowowiejskich.

Wacław przypomina: „Wydarzenia II wojny światowej przygasiły zainteresowanie osobą Marszałka. Choć trudno nie kojarzyć z Jego niepodległościową ideą polskiego podziemia, szczególnie Armii Krajowej. W jej szeregach znalazła się cała moja rodzina (już bez ojca, zmarł w czerwcu 1939) – matka Maria (działaczka Polskiej Organizacji Wojskowej w latach 1915 – 1918) i wszyscy czterej synowie (trzej przepłacili to życiem)”.

W zakończeniu „Powstania ’44” Norman Davies szczególnie wnikliwie – może dlatego, że patrzy świeżym okiem i z dystansu – opisuje generację chłopców i dziewcząt z AK urodzonych w wolnej już Rzeczypospolitej. Stanowiła ona dla nich, jak pisze, „coś bardzo cennego do stracenia, coś większego niż oni sami, o co bez wahania zdecydowali się walczyć”. Jak, dodajmy, w przysiędze żołnierzy Armii Krajowej: „aż do ofiary życia”. Toteż składali ją bez wahania, licznie „jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec”. Z niekłamanym podziwem Davies pisze: „byli wyjątkowo wolni od egoizmu. Ich ojczyzna nie miała takich ludzi ani nigdy przedtem, ani nigdy potem”.

Z kolei autor słynnych „Kamieni na szaniec” Aleksander Kamiński – zanim przeszedł do opisów wojennych wyczynów „Alka”, „Rudego” i „Zośki” – wspominał, jak pasjonowali się przyszłością Polski i losem żyjących w niej ludzi. Przytoczenie ich przedwojennych rozmów z „Zeusem” na obozach harcerskiej „Pomarańczarni” zwykle pomijane jest przy lekturze. A szkoda, bo pozwala zrozumieć ogromny stopień identyfikacji tych chłopców z ojczyzną, wiązania z nią swej przyszłości, a więc i motywacji do jej obrony.

Obrona ojczyzny, walka o niepodległość, swój życia los na stos... Tak niedawna historia odsłaniała osobowy symbol tych pojęć. Nie trzeba Go było nawet wymieniać z nazwiska...