Warszawa to serce Polski: centrum polityczne, gospodarcze, kulturalne, bez którego Rzeczpospolita na dłuższą metę nie może istnieć. Wiedzieli o tym bolszewicy prący w lipcu i sierpniu 1920 roku na zachód. „Na Wilno, Mińsk, Warszawę” – pchał swych sołdatów Michaił Tuchaczewski, dowódca sowieckiego Frontu Zachodniego, a wtórowała mu gazeta Armii Czerwonej „Kransnoarmiejec”: „biała Polska musi być zniszczona, istnieć zaś powinna Polska proletariacka i sztandar czerwony powinien powiewać nad Warszawą”.
[srodtytul]Stolica musi się bronić![/srodtytul]
Nocą z 1 na 2 sierpnia w ręce bolszewików wpadł Brześć Litewski, a polska obrona na Bugu i Narwi, ostatnich naturalnych przeszkodach przed linią Wisły, rychło pękła. Stolica była zagrożona. Premier Wincenty Witos 5 sierpnia wzywał: „Ojczyzna w niebezpieczeństwie! (...) Wróg zaborczy, wróg najeźdźczy, wróg niosący z sobą niewolę narodu, ufa, że zdobędzie Warszawę, naszą stolicę, i że w Warszawie podyktuje Polsce pokój zwycięski. Pragnie powtórzyć rzeź Pragi. (...) Stolica nasza, patriotyczna Warszawa, musi dać próbę męstwa i wytrzymałości wobec wroga, Warszawa musi się bronić...”.
Naczelny wódz Józef Piłsudski postanowił zatrzymać i wykrwawić siły Tuchaczewskiego na przedpolach Warszawy, aby odwrócić uwagę od przygotowywanego polskiego kontruderzenia znad Wieprza.
Obronę tzw. przedmościa warszawskiego powierzono 1. Armii gen. Franciszka Latinika (który został też wojskowym gubernatorem Warszawy). Po lewej stronie miała ona 5. Armię gen. Sikorskiego, a po prawej – 2. Armię gen. Roi. Latinik, dysponujący początkowo bardzo szczupłymi siłami (kilkanaście batalionów piechoty, kilkanaście szwadronów jazdy, ok. 110 dział), zorganizował zewnętrzną linię obrony od Modlina wzdłuż Narwi (z przyczółkami mostowymi Dębe i Zegrze) i dalej na południe przez Radzymin, Wołomin, Okuniew, Wiązownę, Karczew do Góry Kalwarii.