KOR był formułą inteligencką, która zapewniała warszawskiemu środowisku dobry humor, ale nie miała szans masowego rozwoju. A nam chodziło o ruch masowy, robotniczy. Najlepszym narzędziem do stworzenia współpracy z robotnikami były Wolne Związki Zawodowe, jako grunt właściwy temu środowisku. Poza tym robotnicy chcieli mieć coś własnego, a nie być wyłącznie biernymi popieraczami czyjegoś ugrupowania. Do tego doszedł też fakt, że celem środowiska Kuronia było powtórzenie października 1956 roku w jego pozytywnej postaci, tzn. chęć stworzenia czegoś na kształt socjalizmu humanistycznego. Środowisko gdańskie, które miało ciągle w pamięci wydarzenia Grudnia 1970 roku, było zaś mocno antykomunistyczne i nie chciało odnawiać socjalizmu w żadnej postaci. Komunizm dla nas to był Katyń, totalitaryzm, zbrodnia. Krótko mówiąc, KOR sterował w kierunku naprawy socjalizmu, a nie jego obalenia. Uznaliśmy, że bez względu na ich niechęć powołamy WZZ. Jedyne, czego potrzebowaliśmy od KOR, to gwarancje pomocy finansowej na wypadek jakiejś dużej skali represji. I tak się stało. 

Zaczęło się cudownie. Ludzie zaczęli do nas walić drzwiami i oknami. Wszystkie środowiska gdańskie nas wsparły. Zgłosili się Anna Walentynowicz, Lech Wałęsa. Organizacja nabierała werwy. Głównie namawialiśmy do działania, propagowaliśmy ideę powstania związków zawodowych, co w istocie rzeczy polegało na przygotowywaniu się do strajku. Wiedzieliśmy, że lada miesiąc, lada rok dojdzie do kryzysu. Spodziewaliśmy się, że po 1976 roku, po Ursusie i Radomiu, musi dojść do kolejnego wstrząsu, do konwulsji systemu. Chcieliśmy być na ten moment przygotowani. Nie myśleliśmy kategoriami, że musimy mieć organizację, która w tym momencie będzie odgrywała jakąś ważną rolę w życiu zbiorowym, ale musimy mieć organizację, która w momencie kryzysu stanie się strukturą, która pokieruje wydarzeniami. I dokładnie tak się stało. To kadra z WZZ wywołała strajk w stoczni i kierowała nim. 

[i]—not. k.b.[/i]