Marszałek Żukow czekał na taki właśnie dzień. 7 stycznia 1942 r. temperatura spadła poniżej 30 stopni, a potężna śnieżna zamieć ograniczyła widoczność niemal do zera. Radziecki dowódca liczył, że jego atak będzie pełnym zaskoczeniem. Jednak tym razem Abwehra zdała egzamin, a Wehrmacht wzmocniony przez Dywizję Waffen SS „Totenkopf" był gotowy. Mimo to Armia Czerwona dokonała przełamania i weszła na niemieckie tyły, odcinając w okolicach położonej na południe od Leningradu miejscowości Demiańsk 95 tys. żołnierzy. „Wy, panowie, macie zawsze tylko jedno rozwiązanie na podorędziu – odwrót, grzmiał Hitler na swoich oficerów ze sztabu generalnego kilka miesięcy wcześniej. – Od swoich oficerów muszę wymagać takiego samego hartu ducha jak od żołnierzy". Zachęcony wcześniejszym sukcesem takiego działania pod Moskwą Führer był nieustępliwy. Tym bardziej że ciągle jego celem był nieujarzmiony jak dotąd Leningrad. Odtworzenie przerwanego frontu było więc w takiej sytuacji koniecznością. II Korpus Armijny wykonał rozkaz. Mimo ogromnej przewagi Armii Czerwonej pozycje wokół Demiańska zostały utrzymane. Jednak Rosjanie w kilku miejscach przełamali front i zamknęli w okrążeniu pięć niemieckich dywizji piechoty: 12., 32., 30., 123. i 290. oraz Dywizję SS „Totenkopf" i Korpus Zorna. Jednostki zamknięte w kotle o powierzchni 3 tys. km kw. zostały odcięte od wszelkich dróg zaopatrzenia. Sytuacja była krytyczna. Wydawało się, że nic nie może powstrzymać zagłady walczących w okrążeniu jednostek.
Brylanty za odwagę
Siły Armii Czerwonej na tym odcinku były naprawdę potężne. Składały się z trzech armii: 11., 34., 3. uderzeniowej, dwóch brygad spadochronowych (1. i 4.) oraz oddziałów narciarzy. Bitwa rozpoczęła się potężnym uderzeniem, które rozerwało front niemiecki pomiędzy miastem Stara Russa a Chołmem. Stara Russa została obsadzona przez batalion rozpoznawczy Dywizji Waffen SS „Totenkopf". Dwa inne bataliony z tej dywizji zostały odesłane do Demiańska, by wzmocnić flanki 16. Armii. Wizytówką dywizji były nie tylko zawziętość w boju, ale również okrutny stosunek do jeńców i ludności cywilnej. Ze swej zbrodniczej działalności formacja zasłynęła jeszcze we Francji, dokonując m.in. egzekucji francuskich i brytyjskich jeńców wojennych.
SS-Obergruppenführer Theodor Eicke, dowódca dywizji, która w najbliższych tygodniach i miesiącach miała odegrać jedną z kluczowych ról w zmaganiach o kocioł demiański, nie był zadowolony, że jego ludzie zostali rozproszeni i rzuceni na najtrudniejsze odcinki obrony. Eicke, człowiek, który w 1934 r. osobiście na rozkaz Hitlera zastrzelił Ernsta Röhma i stworzył system obozów koncentracyjnych, zdawał sobie doskonale sprawę z powagi sytuacji. Wiedział też, że potencjalna klęska oznacza zagładę dywizji, którą stworzył. Jednak nic nie mógł zrobić. Już od dłuższego czasu na froncie wschodnim Wehrmacht wykorzystywał te jednostki w charakterze „straży pożarnej". Dowództwo niemieckiej armii początkowo bardzo nieufnie podchodziło do całej formacji Waffen SS. Szczególnie oficerowie ze starej pruskiej szkoły nie mieli zaufania ani do jej dowódców niemających ich zdaniem właściwego wojskowego wykształcenia, ani do żołnierzy. Tym bardziej że wcześniej oddziały te nie pokazały niczego nadzwyczajnego. Jednak na froncie wschodnim było już inaczej. Dywizje Waffen SS szybko pokazały, oprócz fanatyzmu i wierności nazistowskim zasadom, wyjątkowe męstwo i zaciekłość w walce. Jednostki te często rzucano na najtrudniejsze odcinki frontu, szczególnie tam, gdzie morale Wehrmachtu słabło, a sytuacja była krytyczna.
Na początku 1942 r. sytuacja Wehrmachtu wcale nie była tak dobra, jak chciał to widzieć Hitler. Na froncie wschodnim Niemcy stracili już milion żołnierzy. Co trzeci żołnierz, który w czerwcu 1941 r. przekroczył granice Związku Radzieckiego, nie żył, zaginął lub był w niewoli. Morale armii słabło. W tej sytuacji Waffen SS ze swoim fanatycznym esprit de corps okazała się niezastąpiona. 24 września 1941 r. w okolicach Demiańska Dywizjon Artylerii Przeciwpancernej Dywizji „Totenkopf" został wybity przez atakujących Rosjan. Przeżył jeden żołnierz tego oddziału. Fritz Christen przez 72 godziny toczył samotny bój. Sam ładował, celował i strzelał. W nocy przekradał się na stanowiska innych rozbitych działonów i przenosił amunicję. Gdy po tym czasie teren z powrotem znalazł się w rękach niemieckich, jego towarzysze broni zastali go samego przy jego armacie PAK 38. Na przedpolu leżały ciała ok. 100 czerwonoarmistów i 13 zniszczonych czołgów. Takich żołnierzy potrzebowała Rzesza. Krzyż Rycerski Żelaznego Krzyża Fritz Christen odebrał osobiście z rąk Hitlera.
Strzelcy Armii Czerwonej walczą w ruinach Stalingradu (1943 r.)