Od początku marksistowskiego eksperymentu czerwonym imperium wstrząsały afery korupcyjne. Co prawda, propaganda i prawo zręcznie operowały pojęciami nadużycia pełnionych stanowisk lub niegospodarności, ale do czasu. Ogromna skala korupcji wywołała ogólnospołeczną schizofrenię i zburzyła doszczętnie egalitarną iluzję, którą rządząca oligarchia przez lata oszukiwała miliony ludzi. Nie ma także wątpliwości, że zgubna spuścizna po ZSRR zainfekowała śmiertelnie współczesną Rosję.
Nowi sędziowie nowego porządku
W dobie stalinowskiej modną, a zarazem oficjalnie obowiązującą była teoria korupcji otrzymanej w spadku po niesprawiedliwej carskiej Rosji. Choć z drugiej strony propagandowy film lat 30. XX w. zatytułowany „Piotr Wielki" ukazywał walkę władcy reformatora ze sprzedajnymi bojarami. A w kilka lat później motyw ten rozbudował Sergiusz Eisenstein w dziele „Iwan Groźny" będącym filmową apoteozą stalinizmu. Coś jednak było prawdą, bo Katarzyna II wysyłała swoich gwardzistów na spotkanie gubernatorów prowincji, którzy przyjeżdżali do Petersburga z okresowymi raportami. Z tym że celem nie była honorowa eskorta, tylko rewizja w poszukiwaniu tysięcy rubli zagrabionych przez bezkarnych czynowników. Bo też większość naukowych rozpraw wiąże typowo rosyjską korupcję z brakiem skutecznej kontroli biurokracji. Dlatego po bolszewickim puczu wzorce postępowania dawnego reżimu zostały wręcz rozwinięte przez młode kadry, niekoniecznie reprezentujące wysoki poziom profesjonalizmu, o intelektualnym nie wspominając. Pisarz Borys Romanow, który w Radiu Echo Moskwy antykorupcyjnie edukował Rosjan, postawił tezę, że sowieckie złodziejstwo nie mogło być mniejsze od carskiego, a to z jednej prostej przyczyny – ZSRR miał znacznie większy od cesarstwa aparat administracyjny. Jeśli przed I wojną światową na tysiąc mieszkańców imperium przypadało półtora statystycznego biurokraty, to już w 1922 r. było ich ponad pięciu, natomiast w 1950 r. proporcja wynosiła aż 11 czynowników na tysiąc mieszkańców. Oczywiście, jaka epoka, taka korupcja, o czym świadczy jedno z pierwszych dochodzeń osławionej WCzK dotyczące jej własnych śledczych, którzy brali łapówki za uwolnienie aresztowanych przez siebie osób. Znacznie więcej skarg wywoływała praca milicji Piotrogrodu. Bo ta w zamian za deficytową żywność, a szczególnie samogon, chroniła stołeczne burdele i sklepy, w razie odmowy, grabiąc handlowców i prostytutki. Bolszewicy od samego początku nie mieli także szczęśliwej ręki do mianowanych przez siebie sędziów, a więc reprezentantów socjalistycznej praworządności.
W 1926 r. do amurskiej jaczejki OGPU wpłynął donos na ludowego sędziego Jerszowa, który nie tylko pozostawał na utrzymaniu spekulantki i kontrrewolucjonistki, niejakiej Kierczemkiny, ale także pozwalał, aby wymieniona jeździła na nim pijana i naga, budząc publiczne zgorszenie. Według Romanowa ten anegdotyczny, lecz jednocześnie w pełni autentyczny przypadek, wynikał z – eufemistycznie mówiąc – przyspieszonej edukacji stróżów prawa. Wystarczyło bowiem posiadać legitymację partyjną i pięć klas szkoły powszechnej, aby zostać słuchaczem skróconych kursów sędziowskich lub prokuratorskich. Taka sytuacja trwała także przez cały okres stalinowski, w którym niemało przewodniczących składów sędziowskich miało niepełne wykształcenie średnie. A że czasy były ciężkie, to łapówki wręczano i brano w każdej formie. W 1947 r. milicja w Równem aresztowała miejscową prokuratur za przyjęcie 470 kg mąki w zamian za zaniechanie dochodzenia wobec dyrektora młyna oskarżonego o kradzież tego cennego surowca. Prokurator Mizina nie pogardziła także 4 tys. rubli od jednego z dezerterów, którego sprawie nie nadała biegu.
To oczywiście płotki, jednak w 1948 r. Stalin na poważnie zabrał się za porządki w wymiarze sprawiedliwości, bo się okazało, że to sędziowie stanowili najbardziej skorumpowaną grupę zawodową. Pretekstem stała się znacząca ilość skarg na pracę sądów wszystkich instancji, jakie otrzymywał komitet centralny partii. Czystkę rozpoczęto od kolegiów adwokackich, bo to prawni reprezentanci oskarżonych najczęściej pośredniczyli w korupcyjnych transakcjach. Lotne kontrole WKP(b) dobrały się następnie do sądów republik związkowych. W efekcie sędziom Sądu Najwyższego Baszkirii udowodniono korupcyjną współpracę z kryminalnym podziemiem, a w Sądzie Najwyższym Republiki Rosyjskiej wykryto patrymonialne podejście do spraw karnych. Jeden z aresztowanych wyznał ze skruchą, że orzekający bez najmniejszych skrupułów wydawali korzystne werdykty dla krewnych i znajomych. Wkrótce śledczy prokuratury generalnej, która przejęła nadzór nad dochodzeniami, aresztowali w całym kraju ponad 700 sędziów i adwokatów. Trzy pokazowe procesy dotknęły także sędziów Sądu Najwyższego ZSRR – za przyjmowanie korzyści majątkowych oraz zły nadzór nad sądami niższych instancji skazanych zresztą na wieloletni obóz.
Kapitalizm epoki Chruszczowa
O ile w okresie stalinowskim korupcja dotknęła głównie funkcjonariuszy wymiaru sprawiedliwości, o tyle zdaniem „Komsomolskiej Prawdy", w dobie Chruszczowa do podobnej działalności przystąpił z zapałem cały naród. Gdy w drugiej połowie lat 50. I sekretarz partii ogłosił nadejście realnego komunizmu, zwanego dziś w Rosji ironicznie krokiem milowym w drodze kraju od kapitalizmu do kapitalizmu, MSW na serio zabrało się do walki ze złoczyńcami naruszającymi prawo. I wtedy się okazało, że na korupcyjną drogę weszła większość społeczeństwa. W 1958 r. w Rostowie nad Donem sprytny ślusarz masowo podrabiał bilety komunikacji miejskiej, zaopatrując w nie praktycznie całe miasto. W celu ochrony interesu korumpował oczywiście miejscowy ispołkom – zarząd miasta.