Kpt. Bolesław Zajączkowski w milczeniu śledził wzrokiem, jak jego niewielki, rozciągnięty w kolumnę oddział, przemieszcza się wzdłuż torów linii kolejowej Busk–Lwów. W głowie kłębiły mu się dość przygnębiające myśli. Czy będzie mu jeszcze dane zobaczyć rodzinne Brody, wrócić do wyuczonego zawodu notariusza, żyć w spokoju w wolnej Polsce, czy ta przerażająca wojna kiedyś się skończy? Pogarszająca się sytuacja na froncie nie dawała wiele nadziei na ziszczenie się tych marzeń. Bolszewicy nieustannie parli na zachód. W stronę Lwowa, miasta „semper fidelis", zbliżała się armia konna Siemiona Budionnego. Lotne oddziały kozackie nieustannie wyprzedzały wycofujące się wojska polskie.