Szlak pielgrzymkowy wiodący z Jafy do Jerozolimy, via maritima, drogą wzdłuż wybrzeża był pokrytą pyłem nitką wijącą się przez krajobraz. Po pewnym czasie nadbrzeżne równiny przechodziły w pofałdowany tereny wzgórza i doliny, a potem w pasmo gór. Rosły wzdłuż niej dziwne drzewa i suche krzaki, których cierniste gałęzie smagały ubrania i nogi pielgrzymów. Stały przy niej nieliczne porzucone domy; w niektórych rozpadających się pomieszczeniach żyły kozy. Każdą grupę pielgrzymów eskortowało kilku uzbrojonych w łuki i strzały bosonogich mameluków. Pielgrzymi musieli w najprostszych sprawach polegać na tłumaczach, siląc się na uprzejmość. Jechali na powiązanych sznurami w jeden szereg osłach lub plujących wielbłądach, starając się cmoknięciami, zachętami i miotanymi w różnych językach przekleństwami skłonić je do posuwania się naprzód. A za wszystko – spełnienie każdej prośby, łyk rozwodnionego wina – trzeba było płacić. W Jerozolimie nie było nikogo, kto – w duszy czy w sakiewce – nie odnosiłby korzyści ze śmierci Chrystusa.
Za dnia panował niemiłosierny upał. Ziemia piekła w nogi. Było gorąco jak w piecu. Pielgrzymom zasychało w ustach, przed słońcem nie było ucieczki. Nawet światło było gorące. A wieczorem robiło się tak przeraźliwie zimno jak w styczniu na Pomorzu.
Pielgrzymi często podróżowali nocą, a w dzień chronili się przed spiekotą. Jeśli w ogóle spali, to w prymitywnych warunkach, w namiotach lub w jaskiniach, czasami na gołych deskach albo na siennikach, a przecież w tym rejonie żyły, jak powiadano, skorpiony, krokodyle i smoki. Po drodze mijali ich niewierni w turbanach, na krnąbrnych wielbłądach. Byli obiektem drwin miejscowych chłopców i stale obawiali się bandytów, rozbójników i złodziei. (...)
„Osobliwe połączenie kościoła, meczetu i synagogi”
Jerozolima ukazywała się po raz pierwszy ich oczom, kiedy stanęli na odległym od niej o około dziewięć kilometrów na północny zachód wzniesieniu zwanym Wzgórzem Radości (obecnie Nabi Samuil). Na jego skalistym wierzchołku znajdował się grób biblijnego proroka Samuela. Mieścił się w małym kamiennym budynku, który był, i pozostał, zarazem kościołem, meczetem i synagogą. Odkładały się w nim historyczno-kulturowymi warstwami wpływy kolejnych podbojów i zmieniających się wyznań, które ostatecznie stłoczyły się obok siebie na szczycie tego przekładańca.
To osobliwe połączenie kościoła, meczetu i synagogi otaczała wioska zamieszkana przez żydów i muzułmanów. Na Wzgórze Radości, do grobu Samuela, ciągnęli żydowscy i muzułmańscy pielgrzymi z całego świata. Chrześcijan bardziej interesował migoczący w dali widok Jerozolimy, ostatecznego celu ich podróży. Przewodnicy zachęcali ich, by zsiedli z koni czy osłów i wykonali nieformalny rytuał: zdjęli buty, obrócili się w stronę świętego miasta, uklękli i płakali z radości, że ujrzeli Jerozolimę, z radości, od której wzgórze wzięło nazwę. W ich uszach brzmiały słowa: „Wielki jest Pan i godzien wielkiej chwały/w mieście Boga naszego./Góra Jego święta, wspaniałe wzgórze” (Ps 48,2).