Przewodnik średniowiecznego obieżyświata: zwiedzanie Jerozolimy

Dla średniowiecznego chrześcijanina każdy element boskiego dzieła stworzenia był z gruntu dobry, zwłaszcza w Ziemi Świętej, ale wielu pielgrzymom brnącym z mozołem przez wrogi teren trudno było o tym pamiętać.

Publikacja: 19.11.2024 13:50

Wejście do Bazyliki Grobu Świętego

Wejście do Bazyliki Grobu Świętego

Foto: wikimedia commons

Szlak pielgrzymkowy wiodący z Jafy do Jerozolimy, via maritima, drogą wzdłuż wybrzeża był pokrytą pyłem nitką wijącą się przez krajobraz. Po pewnym czasie nadbrzeżne równiny przechodziły w pofałdowany tereny wzgórza i doliny, a potem w pasmo gór. Rosły wzdłuż niej dziwne drzewa i suche krzaki, których cierniste gałęzie smagały ubrania i nogi pielgrzymów. Stały przy niej nieliczne porzucone domy; w niektórych rozpadających się pomieszczeniach żyły kozy. Każdą grupę pielgrzymów eskortowało kilku uzbrojonych w łuki i strzały bosonogich mameluków. Pielgrzymi musieli w najprostszych sprawach polegać na tłumaczach, siląc się na uprzejmość. Jechali na powiązanych sznurami w jeden szereg osłach lub plujących wielbłądach, starając się cmoknięciami, zachętami i miotanymi w różnych językach przekleństwami skłonić je do posuwania się naprzód. A za wszystko – spełnienie każdej prośby, łyk rozwodnionego wina – trzeba było płacić. W Jerozolimie nie było nikogo, kto – w duszy czy w sakiewce – nie odnosiłby korzyści ze śmierci Chrystusa.

Za dnia panował niemiłosierny upał. Ziemia piekła w nogi. Było gorąco jak w piecu. Pielgrzymom zasychało w ustach, przed słońcem nie było ucieczki. Nawet światło było gorące. A wieczorem robiło się tak przeraźliwie zimno jak w styczniu na Pomorzu.

Pielgrzymi często podróżowali nocą, a w dzień chronili się przed spiekotą. Jeśli w ogóle spali, to w prymitywnych warunkach, w namiotach lub w jaskiniach, czasami na gołych deskach albo na siennikach, a przecież w tym rejonie żyły, jak powiadano, skorpiony, krokodyle i smoki. Po drodze mijali ich niewierni w turbanach, na krnąbrnych wielbłądach. Byli obiektem drwin miejscowych chłopców i stale obawiali się bandytów, rozbójników i złodziei. (...)

„Osobliwe połączenie kościoła, meczetu i synagogi”

Jerozolima ukazywała się po raz pierwszy ich oczom, kiedy stanęli na odległym od niej o około dziewięć kilometrów na północny zachód wzniesieniu zwanym Wzgórzem Radości (obecnie Nabi Samuil). Na jego skalistym wierzchołku znajdował się grób biblijnego proroka Samuela. Mieścił się w małym kamiennym budynku, który był, i pozostał, zarazem kościołem, meczetem i synagogą. Odkładały się w nim historyczno-kulturowymi warstwami wpływy kolejnych podbojów i zmieniających się wyznań, które ostatecznie stłoczyły się obok siebie na szczycie tego przekładańca.

To osobliwe połączenie kościoła, meczetu i synagogi otaczała wioska zamieszkana przez żydów i muzułmanów. Na Wzgórze Radości, do grobu Samuela, ciągnęli żydowscy i muzułmańscy pielgrzymi z całego świata. Chrześcijan bardziej interesował migoczący w dali widok Jerozolimy, ostatecznego celu ich podróży. Przewodnicy zachęcali ich, by zsiedli z koni czy osłów i wykonali nieformalny rytuał: zdjęli buty, obrócili się w stronę świętego miasta, uklękli i płakali z radości, że ujrzeli Jerozolimę, z radości, od której wzgórze wzięło nazwę. W ich uszach brzmiały słowa: „Wielki jest Pan i godzien wielkiej chwały/w mieście Boga naszego./Góra Jego święta, wspaniałe wzgórze” (Ps 48,2).

Pielrzymka do niego była najcenniejszą wyprawą, za którą wartą było zapłacić całym majątkiem, a nawet życiem. Śmierć w Jerozolimie na wzór Chrystusa uważano za najlepszą z możliwych. 

Około 1107 roku, krótko po zajęciu Jerozolimy przez krzyżowców, ikumen Daniel z Kijowa opisał, jak grupa pielgrzymów, w której podróżował, zeszła z siodeł i położyła na ziemi krzyżyki. Następnie pokłonili się kościołowi Zmartwychwstania (tj. bazylice Grobu Świętego). „Nikt nie może powstrzymać łez na widok ziemi obiecanej”, gdzie „Chrystus, nasz Bóg, cierpiał za nas, grzeszników” – napisał. Istnieją dziesiątki pochodzących z czasów od krucjat do XVII wieku świadectw odprawiania na Wzgórzu Radości podobnego rytuału. Margery Kempe ogarnęła na widok Jerozolimy taka „radość i słodycz”, że o mało nie spadła z osła. Jej dwaj niemieccy towarzysze wzmocnili ją naparem z leczniczych ziół, gdyż uznali, że nie jest to emocjonalne ani duchowe uniesienie, lecz objaw poważnej choroby. Dla takich podróżników jak Kempe, którzy od dawna wyobrażali sobie Jerozolimę i zwiedzili ją już w sercu i duchu, była ona jednym z tych miast, w których nigdy nie jest się po raz pierwszy.

Santo Brasco, sekretarz mediolańskiego księcia, który przybył tam w 1480 roku, na widok roztaczający się ze Wzgórza Radości rozpłakał się, padł na kolana i zaśpiewał hymn „Błogosławione Jeruzalem, zwane «obrazem pokoju»”. Potem odmówił krótką modlitwę, w której wymienił wszystkie zniewagi, jakie musiał znosić sam Jezus Chrystus w tym mieście.

Może jednak pielgrzymi bardziej niż z radości płakali z ulgi, że po uciążliwej podróży dotarli wreszcie do celu. Biorąc pod uwagę to, że przedsięwzięli długą i niepewną wyprawę, podczas której nieraz doznawali rozstroju żołądka i rozstroju nerwowego, czy można się dziwić, że widok Jerozolimy był dla nich ukojeniem?

Ze wzgórza patrzyli niczym bogowie na żywą mapę miejsca, do którego w takich trudach zdążali i po którym za kilka godzin będą się przechadzać. Średniowieczny rytuał oglądania stamtąd radosnego widoku był przeżyciem analogicznym do chwili, gdy w polu widzenia pasażerów samolotu pojawia się panorama miasta, w którym wkrótce wylądują. Rzecz w tym, że kiedy się patrzy na miasto z daleka, nie dostrzega się jego szczegółów, w tym wielu ułomności: brudu, walących się ruder, szczurów, kłócących się ludzi, niesfornych dzieci paplających w obcym języku, odpychającego jedzenia sprzedawanego na bazarach, stert wielbłądzich odchodów na mrocznych uliczkach, gromad trędowatych wokół miasta.

Przy oglądaniu panoramy często wielu rzeczy się nie widzi, gdyż wzrok prześlizguje się po krajobrazie, wygładzając go i zamazując szczegóły. Zdarza się to zwłaszcza wtedy, kiedy ma się załzawione oczy, jak często bywało u pielgrzymów spoglądających na Jerozolimę po raz pierwszy. W przypadku pobożnego podróżnika „widok” miejsca, do którego zmierzał, mówi więcej o tym, co on czuje, niż o tym, co widzi.

Postawić stopę w ziemskim Jeruzalem znaczyło znaleźć się w najbardziej pożądanym miejscu na ziemi. Było ono zarazem środkiem świata i jego szczytem. Czasami określano je pępkiem Ziemi (umbilicus), jej początkiem, osią świata, źródłem życia. Pielrzymka do niego była najcenniejszą wyprawą, za którą wartą było zapłacić całym majątkiem, a nawet życiem. Śmierć w Jerozolimie na wzór Chrystusa uważano za najlepszą z możliwych. I rzeczywiście jest wiele wzmianek o pielgrzymach, którzy zmarli tuż przed lub wkrótce po dotarciu tam. Często chowano ich na Hakeldamie, gdzie powiesił się Judasz, na Polu Krwi tuż za Starym Miastem, zgodnie z tradycją wywodzącą się z Biblii, która wspomina o tym miejscu jako przeznaczonym „na grzebanie cudzoziemców” (Mt 27,7). Anonimowy Anglik, który bawił tam w latach 1344–1345, opisał ów unikatowy cmentarz jako konstrukcję „z dziesięcioma okrągłymi otworami, przez które wrzucano ciała zmarłych na już tam leżące zwłoki”. Jan Branbroken, posiadacz ziemski z Pomorza, zmarł w 1486 roku w Ramli, a w pobliżu tego miasta inny niemiecki rycerz, Dietpold von Habsberg, i ich zwłoki trzeba było wielkim kosztem przenieść na noszach do franciszkańskiego klasztoru na wzgórzu Syjon, gdzie zostały pogrzebane. W 1506 roku koło Wzgórza Radości „poważnie zachorowali” podróżnik z Anglii Richard Guylforde i jego towarzysz, przeor John Whitby z Guisborough w Yorkshire. Wynajęto „z wielkim trudem i za oburzającą cenę” wielbłądy, by przewieźć ich do Jerozolimy. Po tygodniu obaj zmarli i pochowano ich na wzgórzu Syjon. Podczas gdy Guylforde dogorywał, jego sekretarz Thomas Larke z zapałem zwiedzał święte miejsca.

Większość średniowiecznych przybyszów z Europy niewiele wiedziała o mieście, do którego wjeżdżała, ale miała o nim istniejące w powszechnej świadomości wyobrażenie. Było im znane z opowieści, przewodników i pisemnych polemik, z pewnej formy geografii, która zgodna jest z jej greckim źródłosłowem: geo + graphia, opis Ziemi. Ale do XIV wieku to zbiorowe wyobrażenie znalazło materialny wyraz w jerozolimskich budowlach, ponieważ krajobraz miasta przekształcił się zgodnie z potrzebami, pragnieniami i biblijnymi wspomnieniami pielgrzymów, najbardziej żarliwych jego wielbicieli.

Miejsce zmieniające się na przestrzeni wieków

W średniowieczu Jerozolima zajmowała zwarty obszar o powierzchni około jednego kilometra kwadratowego, Stare Miasto. W okresie Mameluków (1250–1517) zostały zburzone otaczające ją mury, z wyjątkiem części od strony zachodniej, z której przybywali Europejczycy. Wjeżdżali przez bramę Jafy (zwaną też bramą Dawida, bramą Pielgrzymów, bramą Rybną i bramą Kupców). Przylega ona do wieży Dawida, mameluckiej cytadeli, która wcześniej była twierdzą krzyżowców (a w odległej przeszłości pałacem Heroda), strzegącej dostępu do miasta. Wieża Dawida, wzniesiona z wyblakłego i kruszejącego kamienia, stała niczym wiekowy strażnik patrzący na bramę i wlewające się przez nią fale pielgrzymów.

Jerozolima cały czas się zmienia, ale układ Starego Miasta, bez względu na wyznania i imperia, które przejmują nad nim władanie, pozostaje od wieków ten sam. Główne ulice wciąż ciągną się wzdłuż osi wyznaczonych w rzymskich czasach. Nad wschodnią częścią dominuje płaskie wzniesienie zwane Wzgórzem Świątynnym, na którym w starożytności stała świątynia Jerozolimska, a w średniowieczu Kopuła na Skale (góra Moria, gdzie według biblijnego przekazu Abraham ofiarował swojego syna Izaaka). Podczas panowania krzyżowców Kopuła na Skale była opactwem zwanym Świątynią Pana. Pobliski meczet Al-Aksa był siedzibą templariuszy. Od 1244 roku, po odbiciu Jerozolimy z rąk krzyżowców, z całego Wzgórza Świątynnego usunięto chrześcijan i wszystkie budynki zwrócono wyznawcom islamu. W 1340 roku Ludolf z Suchem powtórzył coś, co najwidoczniej mówiono wielu podróżnym z Zachodu: chrześcijanie, którzy wchodzą na Wzgórze Świątynne, „muszą wyprzeć się swojej wiary albo zginąć”. Pielgrzymi wkraczali do niebezpiecznej, ale ekscytująco egzotycznej strefy kontaktu.

Północno-zachodnia część miasta była labiryntem uliczek kojarzonych z Via Crucis albo Via Dolorosa, Drogą Krzyżową, którą kazano przejść Jezusowi od ogrodu Getsemani, gdzie Go zdradzono, do miejsca Jego ukrzyżowania na Kalwarii. Biegły one obok bazarów, meczetów, madras i głównych miejskich latryn w pobliżu Wzgórza Świątynnego.

Nad zachodnią częścią Jerozolimy górowały kościoły, w tym bazylika Grobu Świętego i ormiańska katedra św. Jakuba, oraz wieża Dawida. Na południowy zachód od niej, tuż za zburzonymi murami miejskimi, wznosiło się wzgórze Syjon. Znajdowały się tam główna siedziba franciszkanów i siedziby wszystkich chrześcijan mieszkających w Ziemi Świętej. Pomiędzy wzgórzami Syjon i Świątynnym leżał obszar zamieszkiwany przez Żydów, zarówno miejscowych, jak i przybywających z całej Europy, zwykle wynajmujących domy od muzułmanów. Wszystkie części miasta łączyła zawiła plątanina uliczek i przejść.

Bernhard von Breydenbach zastrzegał w 1483 roku, że dobremu chrześcijaninowi nie wolno wjeżdżać do miasta, że do Jerozolimy powinien wejść pieszo. Wielu pielgrzymów zostawiało na granicy miasta buty, by dosłownie iść w ślady Jezusa. Breydenbach pisze, że wówczas dostawało się całkowite odpuszczenie grzechów. Pod względem duchowym było to jedno z najcenniejszych miejsc na świecie. Ten, kto dotykał stopami jego bruku, wplatał się w jego tkankę.

Kluczowym punktem w bazylice był sam Grób Święty, konstrukcja podobna do domku (edykuła) stojąca pośrodku jedenastowiecznej rotundy. Tu według Nowego Testamentu złożono po śmierci ciało Jezusa i tu zstąpił anioł po Jego zmartwychwstaniu (Mt 28,2-7). Było to miejsce przepojone największą świętością, ale pomimo tego – albo właśnie dlatego – pielgrzymi odłupywali kawałki kamieni i zabierali ze sobą na pamiątkę. 

Jeśli średniowieczni podróżnicy znajdowali tam pokarm dla duszy, działo się to raczej wbrew otaczającej ich rzeczywistości niż dzięki niej. Pierwszą rzeczą, którą odnotował w 1458 roku po przybyciu do miasta Anglik William Wey, było obrzucanie ich przez dzieci kamieniami. Felix Fabri z Ulm żalił się, że wokół niego i jego towarzyszy zbierała się wyśmiewająca ich miejscowa młodzież. Meszullam z Volterry od chwili wejścia tam aż do opuszczenia tych ruin czuł się chory, „na progu śmierci”. Pietro Casola miał wrażenie, że „jest niemal nieżywy z upału i pragnienia”. Chodząc po mieście, zauważał brzydkie domy, długie, sklepione ulice handlowe (suk), na których sprzedawano bardzo tanie jedzenie, zakryte czarnymi zasłonami twarze kobiet i dobrze ubranych przystojnych mężczyzn w podobnych do kołder białych lub jedwabnych ubiorach.

Fabri opisał skandaliczne zachowanie wschodnich chrześcijan, którzy „przez zabobon” grali w kości w rozpadających się byłych kościołach. Prawie wszyscy goście wspominali o panującym w mieście nieładzie: zrujnowanych kościołach, porozbijanych ołtarzach, chrześcijańskich monumentach przejętych przez islam. Na ulicach leżały sterty białych wapiennych szczątków murów. Być może najlepszym okresem chrześcijańskiej Jerozolimy były pierwsze lata po zajęciu jej przez krzyżowców, po 1099 roku; kiedy euforia połączyła się z arogancją, postawili oni sobie zadanie zbudowania nowej Jerozolimy, jednolitej i w świeżym kształcie. Podobnie jak wielu innych, myśleli, że będą nad nią panowali po wsze czasy.

Jerozolima: miasto niedokończonych przedsięwzięć

W XV wieku – dwieście pięćdziesiąt lat po zajęciu jej przez Saladyna – była żywym dowodem klęski krucjat. Bertrandon de la Broquière opisał ją jako „wspaniałe, duże miasto, które wygląda tak, jakby widziało lepsze czasy”. To zdziwienie, zaskoczenie i rozczarowanie, że nie jest takim miastem, jakie pielgrzymi spodziewali się ujrzeć, było charakterystyczną reakcją na miejsce całkowicie odmienne od świata, z którego przybywali. Jednak skoro stanęli w mieście, w którym żył i umarł Jezus, nie mogli wrócić do domu nieodmienieni.

Franciszkańscy przewodnicy wprowadzali ich przez bramę Jafy i wiedli najpierw do szpitala Muristan, gdzie przeważnie zatrzymywali się przybysze z Zachodu, albo do bazyliki Grobu Świętego. Miejsca te były od siebie oddalone o kilka minut drogi spacerem. Muristan (jego nazwa pochodzi od perskiego słowa oznaczającego dom noclegowy) był jakby połączeniem zachodniego szpitala i wschodniego karawanseraju i składał się z wielkiej sali z mniejszymi pomieszczeniami po bokach. Został zbudowany przez zakon szpitalników w epoce krucjat, ale pod koniec XV wieku był praktycznie ruiną, w której pielgrzym mógł się tylko zwinąć na podłodze i próbować zasnąć.

Jak wszyscy zgodnie twierdzili, było to odrażające miejsce. Zdaje się, że nie było tam prawie żadnych udogodnień, a ściany i dach ledwie się trzymały. Sypialnie stały tyłem do sklepów spożywczych na suku, co oznaczało, że docierały do nich gwar i smród. Goście musieli kupować żywność i wodę od lokalnych obnośnych sprzedawców, którzy tłoczyli się przed wejściem. Każdy dostawał kąt do spania na podłodze, na dywanie albo sienniku. Felix Fabri oceniał, że przebywało tam „w podłych i wyniszczających” warunkach około czterystu pielgrzymów. Inni goście uskarżali się na panujący tam brud, smród i stały hałas czyniony przez miejscowych. Po zapłaceniu skromnej opłaty za wejście (według angielskiego pielgrzyma Thomasa Brygga w 1392 roku wynosiła ona pół dukata) każdy mógł przebywać w Muristanie tak długo, jak musiał, albo jak długo mógł znieść ten pobyt. Do jednej ze ścian przylegał Zawijat-Dardża, mały meczet i dom noclegowy dla derwiszów, sekty sufickich mistyków, którzy ślubowali życie w ubóstwie. Na pewno pokazywało to chrześcijańskim pielgrzymom, że nie są jedynymi osobami przybywającymi do Jerozolimy w poszukiwaniu świętości.

Zdaje się, że niektórzy pielgrzymi zatrzymywali się w Muristanie tylko na kilka dni, natomiast inni zostawali tam nawet sześć tygodni. Chociaż chrześcijanie przybywali do Jerozolimy, by naśladować cierpienie Jezusa, pobyt w Muristanie był dla niektórych zbyt dużym wyrzeczeniem. Można było wybrać inną kwaterę – zatrzymać się w klasztorze franciszkanów na wzgórzu Syjon (przyjmowano tam tylko duchownych i szlachtę) albo wynająć pokój u członka miejscowej żydowskiej, muzułmańskiej czy prawosławnej społeczności. Bernhard von Breydenbach zatrzymał się w domu swojego tłumacza. Gdy Gabriele Capodilista z Padwy, który przyjechał tam w 1458 roku, zobaczył, w jakim stanie jest Muristan, obrócił się na pięcie i wybrał sobie zakwaterowanie gdzie indziej.

W bazylice Grobu Pańskiego działy się też rzeczy nadnaturalne i cuda. Powiadano, że tu, w centrum świata, nic nie rzuca cienia. Tutaj w każdą niedzielę wielkanocną w lampie przed grobem zapalał się sam z siebie Święty Ogień, znak obecności Ducha Świętego i zmartwychwstania Jezusa. 

Większość przybyszów nie poświęcała na szukanie locum dużo czasu, gdyż chciała jak najszybciej pójść do bazyliki Grobu Świętego. Autor cieszącego się dużym powodzeniem przewodnika turystycznego z około 1283 roku, Burchard z Góry Syjon, przemawia w ich imieniu, pisząc, że bazylika Grobu Świętego zajmowała „pierwsze miejsce” wśród wszystkich świętych zabytków w Jerozolimie. Zbudowany w IV wieku przez cesarza Konstantyna kościół stał się później chaotycznym kompleksem kaplic i innych miejsc kultu. Po zajęciu miasta w 1099 roku krzyżowcy zastali go w fatalnym stanie, gdyż dziewięćdziesiąt lat wcześniej kalif al-Hakim kazał go zburzyć i spalić. Krzyżowcy stopniowo go odbudowali i powiększyli, pokrywając wszystkie pomieszczenia jednym dachem. Ich kościół, który w znacznej części zachował się do dzisiaj, został konsekrowany w 1149 roku. Obejmuje on zarówno grób Jezusa Chrystusa i Golgotę, na której go ukrzyżowano, jak i zbiór innych kaplic i ołtarzy. Jest czymś w rodzaju świętego muzeum starożytnych i nowych tradycji.

O ten święty teren od dawna walczyły różne wyznania. Od połowy XIV wieku pielgrzymi mogli tam zastać mieszaninę różnych grup – Ormian, Koptów, Gruzinów, Greków, Nubijczyków i syryjskich melchitów – z których każda dbała o własne ołtarze. Niektórzy duchowni tych wyznań mieli żony i dzieci, z którymi mieszkali w okolicy kościoła, pod jego dachem i w galeriach. Klucze do świątyni trzymała muzułmańska rodzina. Najświętsze miejsce chrześcijaństwa było ośrodkiem dynamicznie rozwijającej się wielokulturowości. Dla przybyszów z Europy musiało być jasne, że prymat papieża nie był zapewniony. Nie znaczy to jednak, że te różne wyznania pokojowo koegzystowały; na przykład w 1510 roku gruzińscy chrześcijanie zajęli kaplicę rzymskokatolicką i uszkodzili ołtarz.

Bazylika Grobu Świętego

Jest ponurym i hałaśliwym miejscem, ale kiedy przybysz przekracza jej próg, odnosi wrażenie, że oto znalazł się wobec spraw ostatecznych, ma poczucie ich nadejścia. Wejście w półmrok świątyni jest jak wejście do pałacu pamięci. Jeśli gdzieś można czuć déjà vu, to właśnie w bazylice Grobu Świętego, w miejscu, które przywołuje wspomnienia i przerażające obrazy mieszające się z rzeczywistością. Pełno tu ołtarzy i kaplic, a pogrążone w mroku sklepienia i stopnie wytarte przez niezliczone stopy stwarzają atmosferę antykwariatu.

Wielu pielgrzymów spędzało swoją pierwszą albo drugą noc w Jerozolimie na czuwaniu w zamkniętej bazylice. Patrzyli bacznie i chłonęli widok boskości. Były to dwadzieścia cztery godziny intensywnych modlitw, skupienia i postu, jakby zatrzymanie czasu, kiedy całą uwagę kierowali na to jedno miejsce. Felix Fabri określił to jako „zachwycające” uwięzienie: „Jak miło jest chrześcijaninowi dać się zamknąć i uwięzić w grobie jego Pana!”. Potem odbywała się uroczysta procesja, na jej czele szedł zakonnik, a każdy pielgrzym trzymał zapaloną woskową świecę. Zatrzymywano się w każdym uświęconym miejscu i śpiewano łacińskie hymny i psalmy.

Thomas Larke zachwycał się wieloma „nawami i kryptami, kaplicami i przegrodami w tak dużej liczbie” i dziwował się różnym „sekretnym miejscom” w kościele. Po uiszczeniu opłaty za wejście (sześć i pół dukata w 1392 roku) tuż za głównymi drzwiami pielgrzym natykał się na Kamień Namaszczenia, długi na około sześć i szeroki na metr blok piaskowca, na którym podobno złożono i przygotowano do pochówku ciało Jezusa po zdjęciu z krzyża. Podobnie jak w przypadku wielu innych relikwii, w średniowiecznej Europie znajdowało się kilka kawałków tego kamienia, w tym ten, który widzieliśmy w Konstantynopolu.

Felix Fabri opisał pewne wydarzenie, do którego doszło podczas jego pierwszej pielgrzymki do Grobu Pańskiego w 1480 roku. Otóż zrobił siedemnaście kroków i stanął, gapiąc się na górne okna i sklepienie, a wtedy Niemka imieniem Hildegarde padła ze szlochem u jego stóp i zaczęła całować posadzkę. Powiedziała Fabriemu, że stoi na kamieniu, na którym namaszczono i owinięto całunem ciało Chrystusa. Brat Felix cofnął się z przerażeniem, ganiąc się za „głupią nieostrożność” i brak szacunku, i sam padł na posadzkę, gorąco błagając Boga o wybaczenie. Tak go zaabsorbowało sklepienie, że nie zdawał sobie sprawy, iż postawił stopy na świętej ziemi. Pielgrzymom często zdarzały się takie wpadki. Rzeczy, które wydawały się przyziemne, okazywały się święte. Święta ziemia wygląda zdumiewająco zwyczajnie, zwłaszcza gdy się na niej stoi.

Golgota i Grób Święty

Sama Kalwaria, czy też Golgota, gdzie według ewangelii ukrzyżowano Jezusa i gdzie zmarł, zupełnie nie przypomina zielonego wzgórza widocznego w dali za miejskimi murami, jak ją przedstawiano w sztuce Zachodu. Jest to mały wapienny głaz, który znajduje się w kościele i wznosi na około pięć metrów nad ziemię. Wokół niego wzniesiono nie jedną, lecz dwie kaplice w takim mniej więcej kształcie, jaki mają dzisiaj: na poziomie podłogi dolna Golgota (zwana także kaplicą Adama), obrządków ormiańskiego i greckiego, a nad nią nadbudowana kalwaria rzymskokatolicka, ozdobiona mozaikami z epoki krucjat, które wydają się w permanentnie złym stanie.

Kalwaria była pierwszym miejscem, które odwiedził bawiący tam w 1395 roku Ogier d’Anglure. Podobnie jak wielu innych pielgrzymów, policzył stopnie schodów prowadzących na „święte wzgórze” – osiemnaście – i obejrzał dwie kaplice. Skupił się na okrągłym wgłębieniu w skale, w którym osadzono krzyż. Wspomniał również o zgodnych z ewangelicznym przekazem pęknięciach w skale (Mt 27,51). Napisał, że Kalwaria była ozdobiona jak piękna kaplica, „ze szczytem pokrytym w całości marmurem […], sklepiona, wspaniale i bogato wykonana, pomalowana i pomyślana, co sprawia, że jest miejscem bardzo ładnym i budzącym szacunek”. Jego grupa wysłuchała tam mszy, wyspowiadała się i przyjęła komunię.

Postawić stopę w ziemskim Jeruzalem znaczyło znaleźć się w najbardziej pożądanym miejscu na ziemi. Było ono zarazem środkiem świata i jego szczytem. Czasami określano je pępkiem Ziemi (umbilicus), jej początkiem, osią świata, źródłem życia.

Drugim kluczowym punktem w bazylice był sam Grób Święty, konstrukcja podobna do domku (edykuła) stojąca pośrodku jedenastowiecznej rotundy. Tu według Nowego Testamentu złożono po śmierci ciało Jezusa i tu zstąpił anioł po Jego zmartwychwstaniu (Mt 28,2-7). Było to miejsce przepojone największą świętością, ale pomimo tego – albo właśnie dlatego – pielgrzymi odłupywali kawałki kamieni i zabierali ze sobą na pamiątkę. W 1125 roku pewna zakonnica, Herderwiga, przywiozła kilka do swojego klasztoru w Schaffhausen w Szwajcarii, gdzie stały się czczonymi relikwiami. Zwyczaj odłupywania kawałków z grobu tak się rozpowszechnił, że w XIV wieku muzułmanie otoczyli go ochronnym murem, a specjalni dozorcy pilnowali, żeby pielgrzymi, którzy przyjeżdżali, by go zobaczyć, i chcieli zabrać jego cząstkę, nie czynili dalszych szkód. Jak donosił w 1340 roku Ludolf z Suchem, wokół grobu wzniesiono marmurowy mur z trzema otworami, żeby pielgrzymi mogli dotknąć i ucałować „prawdziwe kamienie”, w których niegdyś spoczywało ciało Jezusa. Średniowieczny grobowiec zburzono w 1555 roku i postawiono ten, który stoi tam do dzisiaj, więc nie możemy zobaczyć tego, co widzieli ówcześni podróżnicy. Zachowały się jednak jego rysunki, a w Europie zbudowano liczne jego kopie, które pokazują zwieńczony kopułą niewielki budynek na planie litery U. Z jednej strony prowadziły do niego małe drzwi, były też tam jedno czy dwa okienka, a tył był półokrągły. W środku znajdował się kamienny grób, oczywiście pusty, w którym, jak powiadano, pochowano Jezusa. Była to ciemna komora, do której pielgrzymi wchodzili jeden za drugim.

Ogólnie rzecz biorąc, krajobraz średniowiecznej Jerozolimy odpowiadał potrzebom zwiedzających, gdyż było tam wiele visibilia: widocznych miejsc i często namacalnych dowodów dawnych cudów, które układały się w miasto alegoryczne. Dotyczyło to zwłaszcza bazyliki Grobu Świętego, w której nagromadzono wiele wątpliwych, ale tradycyjnie uważanych za prawdziwe świadectw życia i śmierci Jezusa. Pielgrzymi mogli zobaczyć obok Kalwarii jasny głaz z czerwonymi żyłkami, które, jak im mówiono, były śladami strużek krwi cieknącej podczas ukrzyżowania z ciała Zbawiciela. Widzieli podtrzymujące strop kamienne kolumny, po których stale ściekała woda, gdyż kamienie te rzekomo opłakiwały śmierć Chrystusa. Mogli obejrzeć nie tylko „więzienie Jezusa” na tyłach świątyni, gdzie Go ponoć trzymano, ale także, w przyległej do niej „Kaplicy Więzów”, oddać cześć łańcuchom, którymi skrępowano Mu ręce. Nie były to miejsca znane z ewangelii, lecz średniowieczne wymysły. Jednak dla tysięcy odwiedzających kościół pielgrzymów były cenne. Autorzy niektórych przewodników odnosili się do nich lekceważąco; na przykład Burchard z Góry Syjon pisał, że w ich autentyczność wierzyło „pospólstwo”, ale mimo to odnotował je i otaczającą je atmosferę świętości. (...)

W bazylice działy się też rzeczy nadnaturalne i cuda. Powiadano, że tu, w centrum świata, nic nie rzuca cienia. Tutaj w każdą niedzielę wielkanocną w lampie przed grobem zapalał się sam z siebie Święty Ogień, znak obecności Ducha Świętego i zmartwychwstania Jezusa. Tutaj kolumny nosiły ślady użądleń kolców jadowych skorpionów, które, jak niosła wieść, położono na umęczonym ciele Jezusa.

Podróżni z Zachodu nie mogli się swobodnie poruszać po mieście. Musieli stosować się do rozporządzeń wydawanych stale przez Mameluków i korzystać z usług franciszkańskich przewodników. Coraz częściej oprowadzano ich rytualną trasą, „ordo peregrinationis”, po świętych miejscach, które z czasem stały się stacjami Drogi Krzyżowej, „nowej” wówczas tradycji. (...)

Fragment książki Anthony’ego Bale’a „Przewodnik średniowiecznego obieżyświata”, która ukazała się nakładem Domu Wydawniczego Rebis. Śródtytuły i skróty pochodzą od redakcji.

Wydawnictwo Rebis

Szlak pielgrzymkowy wiodący z Jafy do Jerozolimy, via maritima, drogą wzdłuż wybrzeża był pokrytą pyłem nitką wijącą się przez krajobraz. Po pewnym czasie nadbrzeżne równiny przechodziły w pofałdowany tereny wzgórza i doliny, a potem w pasmo gór. Rosły wzdłuż niej dziwne drzewa i suche krzaki, których cierniste gałęzie smagały ubrania i nogi pielgrzymów. Stały przy niej nieliczne porzucone domy; w niektórych rozpadających się pomieszczeniach żyły kozy. Każdą grupę pielgrzymów eskortowało kilku uzbrojonych w łuki i strzały bosonogich mameluków. Pielgrzymi musieli w najprostszych sprawach polegać na tłumaczach, siląc się na uprzejmość. Jechali na powiązanych sznurami w jeden szereg osłach lub plujących wielbłądach, starając się cmoknięciami, zachętami i miotanymi w różnych językach przekleństwami skłonić je do posuwania się naprzód. A za wszystko – spełnienie każdej prośby, łyk rozwodnionego wina – trzeba było płacić. W Jerozolimie nie było nikogo, kto – w duszy czy w sakiewce – nie odnosiłby korzyści ze śmierci Chrystusa.

Pozostało 96% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia świata
Tysiąc kilometrów adrenaliny na Karakorum Highway
Historia świata
Chiński smok w złotych kajdanach partii
Historia świata
Rozwój sieci neuronowych jako narzędzia sztucznej inteligencji, cz. II
Historia świata
Kto nie ryzykuje, ten... nie produkuje szampana!
Materiał Promocyjny
Europejczycy chcą ochrony klimatu, ale mają obawy o koszty
Historia świata
Pokojowe przekazanie władzy w USA