Republikanie byli przekonani, że to wojna, a nie rooseveltowski New Deal, rozwinęła amerykańską koniunkturę gospodarczą. W 1933 r. bezrobocie w USA sięgało 24,9 proc. W latach 1934–1940 ponad 14 proc. Amerykanów zdolnych do pracy nie mogło znaleźć zatrudnienia. Pod tym względem atak na Pearl Harbor w grudniu 1941 r. okazał się zbawienny. Już trzy lata później bezrobocie osiągnęło najniższy zanotowany kiedykolwiek w historii USA poziom – 1,2 proc.
Eksperci Systemu Rezerwy Federalnej USA uważają, że dla gospodarki amerykańskiej najkorzystniejsza jest sytuacja, kiedy bezrobocie utrzymuje się na poziomie od 3,5 do 4,5 proc. Taki poziom bezrobocia panował właśnie w czasach prezydentury Eisenhowera. Kiedy w 1953 r. Eisenhower obejmował urząd, amerykańskie bezrobocie mieściło się w granicach niecałych 5 pkt proc. Osiem lat później, kiedy opuszczał Biały Dom, bezrobocie było wyższe zaledwie o 0,5 proc. To była złota epoka dobrobytu, choć nieustannie wisiał nad nią ponury cień atomowej zagłady.
Czytaj więcej
Amerykańską tradycją stało się, że po najważniejszych dla losów narodu wojnach na prezydenta wybierano generała, który w czasie konfliktu zbrojnego dowodził armią. Tak też się stało po zakończeniu II wojny światowej. Prezydentem został naczelny dowódca sił sojuszniczych w Europie Dwight D. Eisenhower.
Palacz, który gardził palaczami
Dwight D. Eisenhower uwielbiał pozować na przeciętnego Amerykanina. Prasa rozpisywała się o jego spartańskim życiu żołnierskim. W rzeczywistości był człowiekiem rozkoszującym się luksusem. Każdego ranka jego kamerdyner dosłownie ubierał go od stóp do głów. Mundury, a później ubrania cywilne musiały być nieskazitelnie czyste i wypachnione, wyprasowane „na blachę”, bez śladu wcześniejszego używania. Podobno marszałkowie Żukow i Montgomery podśmiewali się z Eisenhowera, że jest elegantszy od manekina z paryskiego domu mody. Jedynym, co zakłócało tę nieskazitelną elegancję, był nieustanny swąd dymu papierosowego, którego zresztą sam Ike u siebie nie znosił. W nałóg nikotynowy wpadł, będąc jeszcze studentem West Point. W czasie wojny palił trzy lub cztery paczki papierosów dziennie! I chociaż były to czasy, kiedy jeszcze nie wiedziano powszechnie o tragicznych skutkach palenia, on nieustannie martwił się o zdrowie. Liczne próby rzucenia przeklętego nałogu kończyły się zazwyczaj porażką. W pewnym momencie wpadł jednak na całkiem ciekawy pomysł. „Postanowiłem sobie stworzyć taką formę gry psychologicznej. Starałem się wmówić sobie własną wyższość, kiedy widziałem, jak inni palą, a ja już tego nie robię”, wspominał po latach. Generał wypychał papierosami i zapalniczkami kieszenie i wszystkie zakątki swojego biura. „Uczyniłem praktykę z oferowania papierosa każdemu, kogo spotkałem lub kto wszedł do mojego biura. Kiedy przyglądałem mu się, jak pali, powtarzałem sobie w głowie: jakie to szczęście, że ja już nie muszę robić tego, co robi ten biedny człowiek”.
W ten sposób udało mu się rzucić nałóg, który uważał za wroga porównywalnego z samym Hitlerem. Z nieskrywaną satysfakcją powtarzał w czasie spotkań wyborczych w 1952 r., że on jest człowiekiem wolnym od wszelkich używek. Wówczas wywoływało to zdumienie i podziw, ponieważ palili niemal wszyscy. Zazwyczaj sztabowcy próbują przytłumić megalomańskie skłonności kandydatów, w przypadku Eisenhowera uznali to jednak za atut. Nieskazitelny politycznie, obyczajowo, moralnie i fizycznie zwycięzca z frontu afrykańskiego i europejskiego II wojny światowej mógł pozwolić sobie na demonstracyjną pewność siebie. Amerykanie uwielbiają ludzi sukcesu. Dlatego wybory prezydenckie wygrywają ludzie pokroju Donalda Trumpa, a nie Berniego Sandersa…