W lutym 2017 r. świat obiegły obrazy, na których widać, jak tajskie siły specjalne uczą amerykańskich marines przetrwania w trudnych warunkach. „Gdy jesteś zdany na siebie, nie możesz się martwić swoimi odczuciami. Gdy twoje życie wisi na włosku, musisz po prostu zrobić, co trzeba, żeby przetrwać” – tłumaczy na filmie z YouTube’a Pairoj Prasansai, oficer tajskiej piechoty morskiej. Po czym pokazuje, jak bezpiecznie upolować, a następnie zjeść jadowitego węża. Oczywiście na surowo.
Zwierzęta od zawsze są wykorzystywane w różnych celach przez armie całego świata, nie tylko jako środek transportu, źródło białka czy element systemu wczesnego ostrzegania, jak gęsi w Rzymie, które podniosły alarm, gdy do miasta zbliżali się Gallowie, ale także jako żołnierze w patrolach. Służyły też do wykrywania zagrożeń, min albo gazów bojowych, przenoszenia poczty, a nawet do wysadzania czołgów.
Czytaj więcej
Udział zwierząt w działaniach wojennych na przestrzeni wieków był większy, niż mogłoby się wydawać.
Śledztwo amerykańskiej organizacji PETA z 2012 r. udowodniło, że zwierzęta służą medykom również do ćwiczeń związanych z medycyną pola walki. Na żywca kroi się je, patroszy, odcina kończyny i rani pociskami, by w końcu podjąć próbę jak najdłuższego podtrzymania przy życiu. Według Marka Hawthorne’a, autora „Bleating Hearts. The Hidden World of Animal Suffering”, w procederze mają swój udział wojska Stanów Zjednoczonych, a także kilku innych krajów NATO – Kanady, Danii, Norwegii, Wielkiej Brytanii i Polski. Amerykańska armia wykorzystuje m.in. psy, koty, gęsi, świnie, myszy, ryby, owce, ptaki, króliki, szczury i naczelne. Według danych amerykańskiego Departamentu Obrony w 2006 r. użyto 364 629 tys. zwierząt, a w 2007 r. – 488 237 tys.