Zwierzęta na wojnie. Z ich usług korzystały armie całego świata

Brały udział w działaniach wojennych i niejednokrotnie osłaniały ludzi własnym ciałem, a mimo to zawsze traktowano je bezwzględnie i instrumentalnie. Gdy przestawały być pomocne, zwykle je zabijano.

Publikacja: 27.06.2024 21:00

W czasie I wojny światowej dzięki gołębiom docierało 98 proc. wojskowych meldunków

W czasie I wojny światowej dzięki gołębiom docierało 98 proc. wojskowych meldunków

Foto: The Print Collector/BEW

W lutym 2017 r. świat obiegły obrazy, na których widać, jak tajskie siły specjalne uczą amerykańskich marines przetrwania w trudnych warunkach. „Gdy jesteś zdany na siebie, nie możesz się martwić swoimi odczuciami. Gdy twoje życie wisi na włosku, musisz po prostu zrobić, co trzeba, żeby przetrwać” – tłumaczy na filmie z YouTube’a Pairoj Prasansai, oficer tajskiej piechoty morskiej. Po czym pokazuje, jak bezpiecznie upolować, a następnie zjeść jadowitego węża. Oczywiście na surowo.

Zwierzęta od zawsze są wykorzystywane w różnych celach przez armie całego świata, nie tylko jako środek transportu, źródło białka czy element systemu wczesnego ostrzegania, jak gęsi w Rzymie, które podniosły alarm, gdy do miasta zbliżali się Gallowie, ale także jako żołnierze w patrolach. Służyły też do wykrywania zagrożeń, min albo gazów bojowych, przenoszenia poczty, a nawet do wysadzania czołgów.

Czytaj więcej

„Zwierzęta na wojnie”: O kocie, który poszedł na wojnę

Śledztwo amerykańskiej organizacji PETA z 2012 r. udowodniło, że zwierzęta służą medykom również do ćwiczeń związanych z medycyną pola walki. Na żywca kroi się je, patroszy, odcina kończyny i rani pociskami, by w końcu podjąć próbę jak najdłuższego podtrzymania przy życiu. Według Marka Hawthorne’a, autora „Bleating Hearts. The Hidden World of Animal Suffering”, w procederze mają swój udział wojska Stanów Zjednoczonych, a także kilku innych krajów NATO – Kanady, Danii, Norwegii, Wielkiej Brytanii i Polski. Amerykańska armia wykorzystuje m.in. psy, koty, gęsi, świnie, myszy, ryby, owce, ptaki, króliki, szczury i naczelne. Według danych amerykańskiego Departamentu Obrony w 2006 r. użyto 364 629 tys. zwierząt, a w 2007 r. – 488 237 tys.

Amerykańska armia wykorzystuje m.in. psy, koty, gęsi, świnie, myszy, ryby, owce, ptaki, króliki, szczury i naczelne

Na jaką wdzięczność mogą liczyć zwierzęta, pokazuje przykład rzymski. Psy, które usnęły wraz ze zmęczonymi i głodnymi ludźmi broniącymi miasta, zostały ukarane, a jednego z nich powieszono. Gęsi, dzięki którym obrońcy obudzili się i odparli atakujących, zostały nagrodzone. Jedną z nich obnoszono w lektyce po ulicach miasta. A resztę najpewniej zjedzono na uczcie fetującej zwycięstwo.

Słoń zastępował czołg i był potężną bronią ofensywną

Pierwsze słonie indyjskie oswojono około 4 tys. lat temu w dolinie Indusu. Prawdopodobnie używano ich do prac w polu, ale trudno wyobrazić sobie wroga, który chciałby zaatakować takiego posiadacza słoni. Potwierdzają to zapiski wedyjskie datowane na rok 1100 p.n.e., które wspominają o militarnym zastosowaniu zwierząt. W Indiach słonie w armii były wykorzystywane nie tylko w czasie bitew, ale również do transportu czy forsowania małych rzek. Ustawiano je głowami w dół biegu, a po ich grzbietach – jak po moście – przechodzili żołnierze.

Z Indii słonie bojowe trafiły do Persji, a pierwsze spotkanie z nimi Europejczyków odbyło się prawdopodobnie podczas bitwy pod Gaugamelą stoczoną w 331 p.n.e. pomiędzy armią perską i wojskami Aleksandra Wielkiego. 15 słoni umieszczonych w centrum linii perskich wywołało przerażenie w wojskach Aleksandra, który co prawda bitwę wygrał, ale być może tylko dlatego, że wielkie zwierzęta nie brały w niej udziału. Wódz z Macedonii docenił jednak ich wartość i włączył do własnej armii. Pięć lat później w bitwie nad rzeką Hydaspes przeciwko wojskom hinduskiego księcia Porosa wiedział już, jak z nimi postępować.

Czytaj więcej

Hannibal kontra Scypion Afrykański

Według Pseudo-Kallistenesa to właśnie od Porosa Aleksander Macedoński dowiedział się o tajnej broni przeciw słoniom. Potwierdza to Pliniusz Starszy, historyk i pisarz rzymski, który odnotował, że „słonie boją się najmniejszego kwiku świni”. Wystarczyło taką „świnię bojową” oblać smołą lub olejem, podpalić i wypuścić między słonie. Te natychmiast wpadały w panikę i tratowały żołnierzy własnej armii. Podobnie miały działać barany. Rzymianie wykorzystali świnie i barany do odparcia słoni bojowych króla Epiru Pyrrusa w 275 r. p.n.e. Na ludziach kwik płonących stworzeń nie robił wrażenia.

W starożytności słoń zastępował czołg i był potężną bronią ofensywną. Zdarzało się jednak, że w ofensywie wykorzystywano mniejsze zwierzęta. Przykładem mogą być koty. Użyli ich Persowie podczas ataku na egipskie miasto Peluzjum w 525 r. p.n.e. Obrońcy nie odważyli się strzelać w kierunku wroga, bo przy okazji mogli zranić którąś z „boskich istot”. Nie był to jednak jedyny przykład używania drobnych zwierząt jako broni. Tu na scenę działań wlatują pszczoły zamykane w glinianych naczyniach. Rzucano nimi lub wystrzeliwano z urządzeń miotających, aby złamać szyk wrogich oddziałów. Czasem do garnków pakowano skorpiony lub jadowite węże.

Zdarzało się jednak, że w ofensywie wykorzystywano mniejsze zwierzęta. Przykładem mogą być koty

Kreatywnością i okrucieństwem w wykorzystaniu niewielkich zwierząt na polu walki wykazał się wódz wikingów Harald Hardrada na Sycylii. Polecił wyłapać latające w okolicy ptaki, przymocować im do łap płonące drzazgi i wypuścić wolno. Ptaki wróciły do gniazd w obleganym mieście i wznieciły pożary. Miasto upadło.

Rumaki, wierzchowce i szkapy

Najbardziej jednak do naszej wyobraźni przemawia widok koni na wojnie. Może ma to związek z romantycznym mitem kawalerii atakującej czołgi w czasie kampanii wrześniowej 1939 r., opowieściami o zagończykach goniących Tatarów po Dzikich Polach, husarii, legendzie Bucefała, który ostatkiem sił wyniósł Aleksandra Wielkiego z pola walki, by skonać od ran, a może z wizerunkiem Marszałka dzierżącego wodze jego ukochanej Kasztanki. Nigdy jednak nie wyobrażamy sobie tych dumnych zwierząt pokrytych krwią i zaschniętym błotem, gdy „z braku pożywienia wpadają w obłęd i zjadają ogony swoich kompanów”, albo w sytuacji opisanej przez Stefana Żeromskiego w noweli „Rozdziobią nas kruki, wrony”, gdy koń „bił nogami w ziemię i wierzgał na wszystkie strony w takiej furyi, że tylna jego noga wpadła między sprychy przedniego koła wozu. Szarpnął ją z całej mocy i okropnie złamał powyżej pęciny. Ból wprawił go we wściekłość tem większą. Rozjuszony, wściekłymi skokami rzucać się począł. Kość pękła na dwoje w taki sposób, że ostry i jak nóż śpiczasty jej kawałek przebił skórę i coraz bardziej, wskutek targania, ją okrawał”. Albo gdy z rozprutym brzuchem i wywleczonymi trzewiami czekają na agonię.

Czytaj więcej

Jak amerykańskie wojska wylądowały na Syberii

Historycy twierdzą, że tylko w czasie I wojny światowej zginęło ponad 8 mln koni. Nie zawsze była to śmierć szybka i bezbolesna. Wprawdzie ludzie też giną na wojnie, ale oni są świadomi tego, w czym biorą udział, a z punktu widzenia zwierzęcia państwa, narody, terytoria i interesy nie istnieją. Jilly Cooper w książce „Animals in War” pisze, że „najgorsza dla koni była wojna okopowa, kiedy to zwierzęta grzęzły w błocie i łamały kończyny, albo wpadały do głębokich wypełnionych wodą grząskich lejów powybuchowych, skąd już nie potrafiły się wydostać” i nie mogły liczyć na to, że jakiś żołnierz skróci ich cierpienia celną kulą. „Wystarczy jednak pogrzebać w archiwach, jak bez mała sto lat temu uczynił Ernst Friedrich, wydając w 1924 r. album »Krieg dem Kriege« [...], by zdać sobie sprawę z rzezi, jaka miała miejsce.

Najgorsza dla koni była wojna okopowa, kiedy to zwierzęta grzęzły w błocie i łamały kończyny, albo wpadały do głębokich wypełnionych wodą grząskich lejów powybuchowych, skąd już nie potrafiły się wydostać

Obok zdjęć z okopów, szpitali wojskowych i splądrowanych miast, Friedrich zamieścił w swojej książce pola usiane szkieletami koni” – pisze w artykule „Wojna ze zwierzętami” Patrycja Cembrzyńska. I dodaje: „Niepogrzebane bielejące kości, pozostawione gdzieś na odludziu, tworzą prawdziwie apokaliptyczny krajobraz. Widz przywykł do innych obrazów, bo od niepamiętnych czasów zwierzęta służą najczęściej jako rekwizyt, za pomocą którego mitologizuje się konflikty zbrojne i przydaje dostojeństwa bojownikom”. Jakże dumnie wygląda kawalerzysta na koniu, mniej dumnie, gdy musi swego rumaka zabić i zjeść.

Pies ostrzegał przed zbliżającym się drapieżnikiem lub wrogiem

W tym morzu końskiej krwi inne zwierzęta wydają się nieistotne, a przecież najwcześniej udomowiono przodków psa. Nie dla wartości kulinarnych przecież, a z powodu wierności, lojalności i czujności. To pies ostrzegał przed zbliżającym się drapieżnikiem lub wrogiem, a dzięki temu człowiek zyskiwał czas na obronę lub ucieczkę. Później psy „Sprawdziły się w głębi wietnamskiej dżungli, a także podczas wykonywania misji patrolowych na pustynnych terenach Iraku i Afganistanu. W odróżnieniu od koni, które w czasie I wojny światowej przegrały bój z błotami Flandrii, psy wielokrotnie potwierdziły swoją przydatność na froncie” – pisała Isabel George, autorka książki „Pies, który uratował mi życie”.

Szarik z powieści Janusza Przymanowskiego o czterech pancernych był postacią literacką, choć nie do końca. Psy faktycznie towarzyszyły ludziom podczas wojen i ginęły razem z nimi. Dla przykładu z 5000 psów, które wyruszyły na wojnę w Wietnamie, powróciło zaledwie 150. Parceval, Dyamant, Jakke – to imiona wiernych zwierząt, które zostały wyryte na pomnikach nagrobnych ich panów. Jeden z psów, Guinfort z Lionu, został nawet świętym za ocalenie dziecka przed wężem i męczeńską śmierć z ręki własnego pana. Był czczony do II wojny światowej, a może nawet do dzisiaj.

Bitwa pod Gaugamelą (331 r. p.n.e.) zilustrowana na gobelinie wg obrazu Charles’a Le Bruna

Bitwa pod Gaugamelą (331 r. p.n.e.) zilustrowana na gobelinie wg obrazu Charles’a Le Bruna

Foto: Mathiasrex/ Wikipedia

W czasie wojen psy przenosiły meldunki, ostrzegały, ratowały rozbitków, wykrywały miny, były używane jako zwierzęta pociągowe. Dodawały otuchy, a potem ginęły jak żołnierze, wykonując polecenia. Ale były też wykorzystywane w sposób bardziej bezwzględny – do szczucia, zastraszania, utrzymywania w ryzach. Gdy słyszymy słowo „esesman”, oczami wyobraźni widzimy przecież bezwzględnego typa w czarnym mundurze i skórzanym płaszczu, ze wściekłym owczarkiem niemieckim na smyczy.

W czasie II wojny światowej Rosjanie wymyślili jeszcze inne zastosowanie dla psów. Używali ich jako żywych min o nazwie „pies przeciwpancerny”. Psy szkolono tak, aby wbiegały pod niemieckie czołgi. Wówczas łamała się antenka przymocowana do plecaka z materiałem wybuchowym umieszczonym na grzbiecie psa, następowała eksplozja i pojazd stawał w płomieniach. Pies ginął. Projekt nie powiódł się, mimo wyszkolenia 212 psów. Prawdopodobnie dlatego, że radzieckie czołgi pachniały inaczej, swojsko. Psy wolały chować się pod nimi...

W czasie II wojny światowej Rosjanie wymyślili jeszcze inne zastosowanie dla psów. Używali ich jako żywych min o nazwie „pies przeciwpancerny”

Gołąb bojowy – gdy nie było telefonu, telegrafu i radia

Wiele zwierząt zmuszano do udziału w wysiłku wojennym. Szczury układały kable albo wykrywały miny, kanarki ostrzegały przed gazami bojowymi na frontach I wojny światowej, delfiny szkolono do wykrywania min pod wodą, a Rosjanie i Ukraińcy tresowali je także w celach szpiegowskich i do zwalczania wrogich nurków – wystarczyło takiemu waleniowi założyć uprząż wyposażoną w ostrze. Historia odnotowała też udział w wojnie niedźwiedzi, w tym dwóch polskich: Baśki Murmańskiej i Wojtka zaopatrzeniowca.

Czytaj więcej

Niedźwiedź Wojtek, żołnierz generała Andersa

Największe jednak znaczenie w czasach przed wynalezieniem telefonu, telegrafu i radia odgrywały gołębie.

Mimo czyhających na gołębie wrażych sokołów i jastrzębi, a także strzelców wyborowych, miały one sporą szansę na przeżycie. Tylko podczas oblężenia Paryża przez Prusaków w 1870 r. gołębie przeniosły ponad milion wiadomości. W czasie wielkiej wojny dzięki ich skrzydłom docierało 98 proc. meldunków; miały także swój udział w II wojnie światowej – zazwyczaj wtedy, gdy zawiodło radio. Przykład? Gołąb o imieniu Wilhelm Orański, który podczas bitwy pod Arnhem przeleciał z meldunkiem ponad 400 km, uratował 2000 osób. Z miłości do ojczyzny wielu hodowców dobrowolnie oddawało gołębie na służbę wojskową, później z miłości do zwierząt stawiano im pomniki, które jednak są bardziej dowodem potępienia ludzkich działań niż chwały. Wystarczy wspomnieć Belgów, którzy w 1914 r. żywcem spalili 2500 gołębi pocztowych, aby nie wpadły w ręce wroga.

Gołąb o imieniu Wilhelm Orański, który podczas bitwy pod Arnhem przeleciał z meldunkiem ponad 400 km, uratował 2000 osób

Eksperymentowano też z użyciem innych latających stworzeń. Jeden z projektów, amerykański, polegał na wszczepieniu pod skórę nietoperzom bomb zapalających, aby mogły spalić Japonię, drugi – angielski, na nauczeniu mew, jak defekować prosto w soczewki peryskopów niemieckich U-Bootów, żeby je oślepić. Oba, mimo zaangażowania sił i środków, się nie powiodły.

Kolateralne ofiary wojny

Zwierzęta ginęły nie tylko jako bezpośredni uczestnicy starć. Często stawały się przypadkowymi ofiarami wojen. Gdy Wielka Brytania i Francja po ataku na Polskę wypowiedziały wojnę Niemcom, National Air Raid Precautions Animals Committee zalecał wysłanie miejskich zwierząt na wieś, a jeśli taka możliwość nie istniała, należało je uśpić. Powodem miało być racjonowanie żywności. W efekcie 750 tys. brytyjskich pupili zostało uśpionych, zastrzelonych bądź utopionych po zawiązaniu w workach.

Gdy miasta są bombardowane, do schronów nie wolno zabierać zwierząt, zwłaszcza tych z ogrodów zoologicznych. „Nadlatujące samoloty i huk spadających bomb wzbudzały masową panikę wśród zwierząt: wyły wilki, skrzeczały pawie, szympansy szamotały się w klatkach, ptaki opuszczały gniazda, porzucając wysiadywane jaja, u wielu samic dochodziło do poronień, inne zabijały młode” – opisuje Cembrzyńska bombardowanie zoo w Belgradzie w 1999 r. i powołuje się na teksty W.G. Sebalda oparte na wydarzeniach po bombardowaniu berlińskiego ogrodu: „Zwłoki słoni padłych w ruinach swojej zagrody trzeba było w ciągu najbliższych dni rozebrać na miejscu [...], mężczyźni czołgali się w klatkach piersiowych zwierząt i grzęźli w górach wnętrzności”. Cembrzyńska opowiada też o żołnierzach, którzy zakopują zwierzęta o wyszczerzonych zębach i otwartych oczach z zastygłym wyrazem przerażenia. Wspomina o gotowanych ogonach krokodyli, kiełbasie z niedźwiedzi czy miejskim polowaniu myśliwych na dzikie zwierzęta, które uciekły z płonących schronień.

Aby uhonorować zwierzęta biorące udział w wojnie, Brytyjczycy ustanowili specjalny Medal Dickin. W latach 40. XX w. przyznano go 54 razy, w tym 18 psom, 32 gołębiom, trzem koniom i jednemu kotu. W 2004 r. odsłonięto w Londynie przy Hyde Parku pomnik poświęcony zwierzętom na służbie: Animals in War Memorial. Niestety, także w Anglii, w ośrodku wojskowym w Porton Down, przeprowadzono eksperymenty na 16 mln zwierząt (od 1916 r.), a tylko w latach 2006–2009 wysadzono w powietrze 119 żywych świń.

Historia świata
Ameryce naprawdę zagrażał komunizm
Historia świata
Przewodnik średniowiecznego obieżyświata: zwiedzanie Jerozolimy
Historia świata
Tysiąc kilometrów adrenaliny na Karakorum Highway
Historia świata
Chiński smok w złotych kajdanach partii
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Historia świata
Rozwój sieci neuronowych jako narzędzia sztucznej inteligencji, cz. II