Andrew Jackson. Prezydent, który chciał pobić wyborcę

Wszystkim, którzy twierdzą, że Donald Trump jest najbardziej nieprzewidywalnym politykiem amerykańskim, warto przypomnieć historię, która wydarzyła się 191 lat temu. Jej bohaterem był Andrew Jackson, najbardziej awanturniczy prezydent w historii USA.

Publikacja: 06.05.2024 09:00

Amerykańskie elity były oburzone pijackimi przyjęciami, na które prezydent Andrew Jackson zapraszał

Amerykańskie elity były oburzone pijackimi przyjęciami, na które prezydent Andrew Jackson zapraszał prosto z ulicy przypadkowych przechodniów. Obraz „A. Jackson’s Rowdy Party” Louisa Glanzmana z 1970 r.

Foto: Louis S. Glanzman, dzięki uprzejmości White House Historical Association

6 maja 1833 r. prezydent Stanów Zjednoczonych Andrew Jackson wybrał się na wycieczkę parostatkiem po Potomacu. Lubił oderwać się od obowiązków urzędniczych, do których zresztą nie przywiązywał większej wagi. Wierzył, że państwo jest jak dyliżans, który pędzi w dzień i w nocy z tą samą prędkością bez względu na to czy woźnica czuwa czy śpi.

Jackson lubił te wycieczki nie ze względu na przyrodę, ale przede wszystkim dlatego, że mógł bez tłumaczenia się odpocząć za dnia po nocnych pijackich przyjęciach, które nieustannie wydawał dla swoich znajomków. Tego dnia, w pewnym momencie, do jego kabiny nieoczekiwanie wszedł młody człowiek i uderzył odpoczywającego prezydenta pięścią w twarz, po czym wybiegł. Krewki prezydent zerwał się, kopnął stojący na jego drodze stolik i ruszył w pościg za napastnikiem. Jakież zdumienie wśród pasażerów musiał sprawić widok prezydenta biegnącego bez butów i w częściowo rozpiętej koszuli za jakimś nieznanym osobnikiem. Jackson przy tym nie przebierał w słowach. Do pościgu natychmiast dołączyło kilka osób z prezydenckiej świty, w tym znany pisarz Washington Irving. Wszyscy biegli, choć tylko Jackson wiedział za kim i dlaczego.

Czytaj więcej

Prezydent Andrew Jackson: Awanturnik z Tennessee

Kim był człowiek, który ośmielił się zaatakować prezydenta pozostaje do dzisiaj tajemnicą. Jednak można się domyślać, że był po prostu wyborcą, który w ten sposób wyraził swoją dezaprobatę dla programu kandydującego na drugą kadencję prezydenta. Napastnik uciekł, ale widok prezydenta Stanów Zjednoczonych goniącego z zaciśniętymi pięściami chuligana, od którego właśnie dostał cios w szczękę, zapadł wszystkim głęboko w pamięć. Tym bardziej, że prezydent Jackson nie był już młodym człowiekiem. Miał 70 lat, śnieżnobiałe bujne włosy i ciągle odczuwał ból z powodu kuli tkwiącej w klatce piersiowej. Niektórzy biografowie Andrew Jacksona twierdzą nawet, że to ta bolesna pamiątka hulaszczej młodości była przyczyną nadzwyczajnej nadpobudliwości szefa rządu. To chyba jednak zły trop zważywszy, że zanim nabył tę „pamiątkę” już słynął z wyjątkowego awanturnictwa. 

Kula, której nigdy nie usunięto

W 1784 r. trzy hrabstwa wchodzące w skład Dystryktu Waszyngtonu oderwały się i utworzyły tzw. stan Franklina. 12 lat później powstał plan utworzenia z tych hrabstw stanu Tennessee. Andrew Jackson został wybrany na delegata konwencji w Knoxville, która miała za zadanie opracować konstytucję nowego stanu. Tak rozpoczęła się jego błyskotliwa kariera polityczna. Wkrótce młody prokurator został wybrany na przedstawiciela Tennessee w Izbie Reprezentantów USA.

Tam zasłynął jako jeden z największych krytyków prezydenta Jerzego Waszyngtona, czym naraził się elitom Wirginii i Nowej Anglii. Uważał, że polityka pierwszego prezydenta wobec Indian cechuje się niezdecydowaniem i nadmierną pobłażliwością. Kongresmen z Tennessee wyznawał zasadę, którą lata później zwerbalizował generał Philip Henry Sheridan: „dobry Indianin to martwy Indianin". Niechęć do Jerzego Waszyngtona, którego amerykańskie elity bezkrytycznie czciły, oraz radykalny stosunek do rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej spowodowały, że Andrew Jackson był w wielu kręgach stolicy traktowany jako prymitywny parweniusz z prowincji. I chociaż na początku 1797 r. udało mu się zostać senatorem, to w Waszyngtonie wytrzymał zaledwie dwa lata. W kwietniu 1798 r. z wyraźną ulgą powrócił do Tennessee, gdzie został sędzią Sądu Najwyższego tego stanu.

Jakież zdumienie wśród pasażerów musiał sprawić widok prezydenta biegnącego bez butów i w częściowo rozpiętej koszuli za jakimś nieznanym osobnikiem. Jackson przy tym nie przebierał w słowach. 

Ale cóż to był za sędzia! Na pewno nie miał nic wspólnego ze współczesnym wyobrażeniem przedstawiciela trzeciej władzy. Jackson najbardziej nie znosił plotek na swój temat. Był na nie cięty jak pszczoły na niedźwiedzia. W porywie wściekłości wyzywał na pojedynek każdego, wobec kogo miał choćby cień podejrzeń o rozsiewanie plotek. Posługiwał się przy tym znakomicie rewolwerem i niejednego rywala zastrzelił. Sam zresztą o mały włos nie przypłacił tego życiem. 30 maja 1806 r. wyzwał na pojedynek niejakiego Charlesa Dickensona, który ranił go w klatkę piersiową. Kula minimalnie minęła serce i utkwiła w piersi Jacksona na zawsze. Żaden lekarz nie ośmielił się jej wyjąć ze względu na zbyt duże ryzyko. Mimo że Jackson otarł się o śmierć, nadal rzucał wyzwanie rywalom. Siedem lat po pamiętnym pojedynku z Dickensonem wyzwał na pojedynek braci Jessego i Toma Bentonów, którzy dwukrotnie go postrzelili, a jedna z kul rozerwała mu ramię. Po latach twierdził, że pojedynki zahartowały jego osobowość i pozwoliły mu zachować spokój w czasie wypraw wojennych, którymi przyszło mu kierować w drugiej połowie życia.

Andrew Jackson. Bohater ludowy czy zwykły zbój i watażka?

Wybory prezydenckie w 1824 r. wygrał, ale prezydentem nie został. Jak to możliwe? Przez Ówczesny amerykański system wyboru prezydenta. Jackson uzyskał 99 głosów elektorskich, pokonując Johna Quincy'ego Adamsa, który zdobył o 15 głosów mniej. Niestety, 99 głosów nie wystarczyło do uzyskania wymaganej większości. Odbyło się więc głosowanie w Izbie Reprezentantów, w której zwolennicy Adamsa zawarli porozumienie ze stronnikami kongresmena Henry'ego Claya i doprowadzili do wyboru Johna Q. Adamsa na prezydenta. Andrew Jackson do końca życia uważał, że wtedy prezydentura została mu skradziona.

Jackson wyznawał zasadę, którą lata później zwerbalizował generał Philip Henry Sheridan: „dobry Indianin to martwy Indianin". 

Ale, już 5 lat później wygrał wyścig do Białego Domu i całkowicie zmienił oblicze prezydentury. Jeżeli ktoś dzisiaj uważa, że Donald Trump jest jakimś radykałem, ekscentrykiem czy osobliwością polityczną to znaczy, że nie ma bladego pojęcia o historii amerykańskiej prezydentury. A ta w wydaniu Andrew Jacksona była nie tylko inna niż wszystkie wcześniejsze, ale taka sama jak całe jego życie – burzliwa, pełna gwałtownych zwrotów i zawsze skierowana na ekspansjonizm terytorialny.

Siódmy prezydent USA częściej niż wszyscy jego poprzednicy razem wzięci korzystał z prawa weta. Nie ukrywał podejrzliwości wobec banku centralnego jako instytucji zagrażającej wolności obywateli. Był prezydentem ludu, dlatego koncentrował się na drobnych sprawach lokalnych, wyraźnie zaniedbując politykę zagraniczną, która go zwyczajnie nie interesowała. Nie był typem dyplomaty czy myśliciela, ale impulsywnego żołnierza, który podejmował decyzje bez zastanowienia. Członkowie jego gabinetu robili wszystko, aby ograniczyć jego spotkania z dyplomatami, ponieważ nigdy nie było wiadomo czy któregoś nie zwyzywa lub nie będzie próbował zrzucić ze schodów.

Czytaj więcej

Jak zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych

Kiedy na przykład dowiedział się, że Francuzi nie zamierzają zapłacić 25 mln franków z tytułu odszkodowań za konfiskatę amerykańskich statków handlowych w latach 1803–1805, wykrzyknął: „Znam tych Francuzów, nie płacą, póki ich do tego nie zmusimy!". I nie czekając na opinie swoich doradców, postawił marynarkę w stan gotowości. Ogłosił przy tym, że za zrywanie układów nakaże marynarce konfiskatę własności francuskiej. Oburzeni Francuzi odwołali swojego ambasadora w Waszyngtonie, ale wkrótce parlament Francji zgodził się na wypłacenie zaległych odszkodowań. Wszyscy bali się, że Jackson doprowadzi do zerwania stosunków dyplomatycznych, ale w rzeczywistości dopiął swego. Czy skądś tego nie znamy? Czy Trumpowi w podobny sposób nie udało się zmusić malkontentów z NATO do zwiększenia wydatków na zbrojenia?

„Dyplomacja jest dla mięczaków”

O sposobie rozwiązywania problemów politycznych przez Jacksona świadczy jego postawa jaką zajął wobec zwolenników secesji z Karoliny Południowej w 1828 r., kiedy ci pod przewodnictwem wiceprezydenta i polityka z Karoliny Południowej Johna Caldwella Calhouna uznali nową ustawę celną za dyskryminującą ich interesy wobec wytwórców z Północy. Podburzana przez Calhouna legislatura Karoliny Południowej przyjęła nawet rezolucję stwierdzającą, że ustawa celna nie ma dla tego stanu mocy wiążącej. Ameryce groziła pierwsza secesja, i to jednego z największych stanów. Słysząc o działaniach Calhouna, prezydent Jackson oświadczył krótko: żaden stan nie ma prawa do secesji, a anulowanie ustawy oznacza rebelię i wojnę, którą inne stany mają prawo zdusić.

Andrew Jackson nie był typem dyplomaty czy myśliciela, ale impulsywnego żołnierza, który podejmował decyzje bez zastanowienia. Członkowie jego gabinetu robili wszystko, aby ograniczyć jego spotkania z dyplomatami, ponieważ nigdy nie było wiadomo czy któregoś nie zwyzywa lub nie będzie spróbuje zrzucić  ze schodów. 

Zapytany wiele lat później przez prezbiteriańskiego pastora dr. Edgara, co by zrobił, gdyby Calhoun zdecydował się jednak w pełni legalnie wyprowadzić Karolinę Południową z Unii, odpowiedział: „Powywieszałbym ich wszystkich. Wobec zdrajców należy bowiem stosować terror, a potomność uznałaby to za największe osiągnięcie mojego życia".

Jaki efekt przyniosła taka polityka? W 1832 r. Andrew Jackson powtórzył swój sukces wyborczy, zdobywając aż 76,6 proc. głosów. Nikogo nie interesowało, że Jackson przez większą część czasu urządzał w Białym Domu pijackie przyjęcia, na które mógł wejść każdy kto chciał prosto z ulicy. Nadęty establishment Wschodniego Wybrzeża nazywał tego prezydenta „dzikusem z zachodu" i „królem motłochu". Ale prasa i wyborcy go uwielbiali. Po prostu.

Jackson nie był jedynym awanturnikiem, który rządził Ameryką. Warto o tym pamiętać na pół roku przed wyborami prezydenckimi w USA. Na długiej liście krewkich szefów rządów USA, jest także wynoszony na piedestał przez dzisiejszą lewicę amerykańską republikański prezydent Abraham Lincoln, który nie słynął z łagodności wobec swoich adwersarzy politycznych. Wręcz przeciwnie, wpadał w prawdziwy szał, kiedy dochodziło do rękoczynów. Ten wysoki i niezwykle silny mężczyzna, niegdyś słynny zapaśnik, potrafił znokautować przeciwnika jednym ciosem. Przy nim Donald Trump jest wzorem kultury i uprzejmości politycznej.

6 maja 1833 r. prezydent Stanów Zjednoczonych Andrew Jackson wybrał się na wycieczkę parostatkiem po Potomacu. Lubił oderwać się od obowiązków urzędniczych, do których zresztą nie przywiązywał większej wagi. Wierzył, że państwo jest jak dyliżans, który pędzi w dzień i w nocy z tą samą prędkością bez względu na to czy woźnica czuwa czy śpi.

Jackson lubił te wycieczki nie ze względu na przyrodę, ale przede wszystkim dlatego, że mógł bez tłumaczenia się odpocząć za dnia po nocnych pijackich przyjęciach, które nieustannie wydawał dla swoich znajomków. Tego dnia, w pewnym momencie, do jego kabiny nieoczekiwanie wszedł młody człowiek i uderzył odpoczywającego prezydenta pięścią w twarz, po czym wybiegł. Krewki prezydent zerwał się, kopnął stojący na jego drodze stolik i ruszył w pościg za napastnikiem. Jakież zdumienie wśród pasażerów musiał sprawić widok prezydenta biegnącego bez butów i w częściowo rozpiętej koszuli za jakimś nieznanym osobnikiem. Jackson przy tym nie przebierał w słowach. Do pościgu natychmiast dołączyło kilka osób z prezydenckiej świty, w tym znany pisarz Washington Irving. Wszyscy biegli, choć tylko Jackson wiedział za kim i dlaczego.

Pozostało 88% artykułu

Ten artykuł przeczytasz z aktywną subskrypcją rp.pl

Zyskaj dostęp do ekskluzywnych treści najbardziej opiniotwórczego medium w Polsce

Na bieżąco o tym, co ważne w kraju i na świecie. Rzetelne informacje, różne perspektywy, komentarze i opinie. Artykuły z Rzeczpospolitej i wydania magazynowego Plus Minus.

Historia świata
Nowy Front w USA. John F. Kennedy, cz. V
Historia świata
O królu, który piekł ciastka i bił wikingów
Historia świata
Zdradziecki zamach na templariuszy. Złożona operacja przeciw potężnej formacji
Historia świata
W poszukiwaniu Eldorado. Polowanie na legendę
Historia świata
Próchnica zębów: odwieczny problem nie tylko u ludzi