Wśród głównych bohaterów „Królestwa niebieskiego” Ridleya Scotta nie ma właściwie postaci całkowicie fikcyjnych. Większość z nich to kreacje przerysowane, uproszczone, niekiedy aż nazbyt jednowymiarowe czy wręcz nieprawdopodobne, niemal każda jednak ma swój pierwowzór historyczny. Baldwin IV, król Jerozolimy, rzeczywiście cierpiał na trąd, co nie spowalniało go w energicznych dążeniach do zapewnienia pokojowej koegzystencji z muzułmanami. Gwidon z Lusignan, choć nie był tak chorobliwie ambitny, wyrachowany i okrutny, jak to pokazano w filmie („»król Gwidek«, niekompetentny, lecz w gruncie rzeczy dzielny człowiek” – pisała o nim Marion Melville), faktycznie rywalizował z Baldwinem i łatwo ulegał podszeptom zwolenników wojny z Saracenami. Renalda z Châtillon zaś, który nie bez powodu doczekał się przydomka „rabuś karawan”, XIV-wieczny muzułmański historyk Al-Safadi nazywał wprost „najbardziej niegodziwym i zdradliwym spośród wszystkich Franków”, jego filmowe wcielenie więc nie jest tak karykaturalne, jak mogłoby się wydawać. Nawet w postaci szlachetnego Tyberiasza, mimo imienia zrodzonego w wyobraźni scenarzysty, znajdujemy swobodne, lecz oczywiste nawiązania do życia i czynów Rajmunda III, hrabiego Trypolisu, jednego z najznaczniejszych panów w Outremer, jak nazywano wówczas ziemie zdobyte przez krzyżowców.
Ta „rekonstrukcja biograficzna” ma w filmie swój cel. W dziele Scotta bowiem o biegu historii decydują nie epizody, procesy czy konstelacje geopolityczne, ale ludzkie postawy i charaktery. A taka wykładnia dziejów, jeśli ma być wiarygodna i przekonująca, nawet w produkcji komercyjnej wymaga przywołania rzeczywistych uczestników przedstawianych wydarzeń, bo to oni je tworzyli. Zgodnie z tą koncepcją reżyser przedstawia widzom masakrę chrześcijańskiej armii pod Rogami Hittinu, datowaną na 4 lipca 1187 r. i przesądzającą o losach Królestwa Jerozolimskiego, jako ilustrację bezgranicznej arogancji i ignorancji Gwidona z Lusignan, rezygnując z okazji do zrealizowania spektakularnej sekwencji batalistycznej.
Wieńczące opowieść Scotta oblężenie i upadek Jerozolimy – a działo się to we wrześniu i w październiku tego samego roku – zobrazowane są już, jak każe zasada kulminacji, niezwykle widowiskowo, ale wciąż stanowią tło dla poczynań nadzwyczajnych indywidualności. Oto na czele obrońców miasta staje Balian z Ibelinu, który jawi się widzom jako ostatni prawy chrześcijanin, nieskażony zepsuciem jerozolimskich kręgów władzy – wszak jeszcze niedawno pracował w kuźni. Po drugiej stronie muru niezliczonymi zastępami muzułmańskich wojowników dowodzi surowy, acz miłosierny i sprawiedliwy władca uniwersum islamskiego, Saladyn. U jego boku czuwa Imad, „aktor” dramatu pozornie drugoplanowy, który w istocie, jako osobliwy przyjaciel Baliana, a równocześnie powiernik i sumienie sułtana, gra rolę pośrednika między wrogimi cywilizacjami. Każdy z nich jest w filmie ucieleśnieniem uniwersalnych wartości i wyrasta ponad swój czas. Tym samym jednak trzej protagoniści zmieniają się w figury ahistoryczne, bo wyłączone z kontekstu epoki. Warto ich zatem – wbrew nieco utopijnej wizji reżysera – w tym kontekście umieścić z powrotem.
O Balianie, który nie był kowalem
Balian z Ibelinu nie pracował w pocie czoła gdzieś na francuskiej prowincji i nikt nie musiał go tam szukać. Syn Barisana, hrabiego Ibelinu, wychował się u boku ojca, w zasobnej rodzinnej domenie wchodzącej w skład Królestwa Jerozolimskiego. Europa była daleko.
Nie znamy dokładnej daty jego urodzenia, ale w 1169 r., gdy po śmierci ojca odziedziczył część jego dóbr, w tym zamek w Ibelinie, był już dwudziestokilkuletnim rycerzem, który wkraczał w skomplikowany świat jerozolimskich elit. Środowisko to przypominało tygiel, w którym mieszały się i stapiały w charakterystyczny dla średniowiecza sposób instytucjonalna religia i fanatyczna wiara, polityka i osobiste interesy oraz ambicje warstwy feudalnej, etos rycerski i pogoń za pieniądzem oraz awansem społecznym, a w końcu idea wojny jako najskuteczniejszej drogi do realizacji wszystkich wielkich i małych powinności, doktryn i pragnień. W tym tyglu kształtowała się osobowość Baliana, a rezultat tej „edukacji” musiał być imponujący, skoro nawet w muzułmańskich kronikach z tego okresu pisano o nim z szacunkiem, a współcześni historycy, jak Geoffrey Hindley, nazywają go „jednym z najznamienitszych rycerzy w chrześcijańskiej armii”.