Sekret murów „Jerycha”

Operacja „Jerycho” zabiła niemal tylu Francuzów, ilu rzekomo miała ocalić, a w całej akcji nawet kryptonim jest nieprawdziwy.

Publikacja: 02.03.2023 22:00

Mimo że operacja „Jerycho” miała zapobiec rozstrzelaniu więźniów przez Gestapo, to w nalocie RAF-u ś

Mimo że operacja „Jerycho” miała zapobiec rozstrzelaniu więźniów przez Gestapo, to w nalocie RAF-u śmierć poniosło 102 z nich, a 74 miało poważne rany

Foto: Imperial War Museum

O rzeczywistym celu ataku tym mniej wiadomo, im mocniej badania prowadzone przez dekady podważają przyczyny, a nawet przebieg bombardowania więzienia w Amiens. Bez dostępu do zamkniętych archiwów nadal błądzimy w sztucznej mgle szpiegowskich gier operacyjnych. Wypada zacząć od kanonicznej wersji wydarzeń.

Legenda

W obliczu nieuchronnego lądowania aliantów w Europie w 1943 r. nadmorska część Francji była polem zawziętej bitwy wywiadów. Stawka była wyższa niż tajemnice Wału Atlantyckiego i lokalizacja wyrzutni V-1, gdyż wynik przesądzał o kontroli nad przyszłym zapleczem frontu.

Niestety, marzenie Churchilla o „podpaleniu Europy” zmierzało w północnej Francji do fiaska. W tajnej rozgrywce Niemcy zdobyli przewagę, skutecznie pacyfikując brytyjskie służby i miejscowe organizacje sprzeciwu. Przez szokującą niedbałość (niektórzy twierdzą, że zdradę) oficerów nadzoru Londyn aż do kwietnia 1944 r. tkwił w błogiej nieświadomości, że utrzymuje kontakty radiowe z organizacją Hermanna Giskesa z Abwehry, podczas gdy prawdziwi agenci siedzieli w niemieckich więzieniach i obozach koncentracyjnych. Kontrola nad kodami i większością stacji nadawczych pozwoliła Niemcom przejmować zrzuty wprost z nieba.

Operacją „Jerycho” dowodził kpt. Percy Pickard (zginął w czasie tej akcji)

Operacją „Jerycho” dowodził kpt. Percy Pickard (zginął w czasie tej akcji)

Foto: Imperial War Museum

Nie lepiej miał się ruch oporu Francuzów, infiltrowany przez szpicli i płatnych kolaborantów. Wielu z nich, jak siatka Luciena Pieri z okolic Amiens, zmieniło denuncjacje w lukratywny interes. Tylko w regionie Pikardii jesienią 1943 r. aresztowano 12 tys. prawdziwych lub domniemanych członków podziemia. Trzon Résistance – od Normandii po Dunkierkę – był prawie rozbity, a w celach Gestapo lądowali ostatni przywódcy.

Wraz z bojownikami Francuzi tracili wiarę w zwycięstwo, a alianci oczy i uszy nad Sommą i w Pas-de-Calais. Na domiar złego Dominique Ponchardier – twórca podziemnej siatki szpiegowskiej „Sosie” – doniósł przez radio, że 19 lutego 1944 r. Niemcy dokonają w Amiens masowej egzekucji 120 członków ruchu oporu przetrzymywanych w gestapowskim więzieniu d’Albert. Za ostrzeżeniem szedł wniosek do Marice’a Buckmastera, szefa francuskiej sekcji Zarządu Operacji Specjalnych (SOE) o pomoc w uwolnieniu skazanych.

W Gabinecie Wojennym uznano to za szansę na odbudowę morale i zaufania Francuzów, a także okazję do wprowadzenia chaosu na niemieckim zapleczu. Wkrótce przez kanały struktur de Gaulle’a „Sosie” zebrało dla SOE dane o konstrukcji, rozkładzie pomieszczeń i ochronie więzienia. Informacje o prawie czterometrowym murze, stanowisku karabinu maszynowego i 80 strażnikach czyniły szturm niewykonalnym, dlatego zadanie przesłano do RAF-u. Oczekiwano bombardowania tak dokładnego, by jednym cięciem zlikwidować strażników, dokonać wyłomu w murach, a przy tym nie zabić więźniów.

Zadaniu nie mogły sprostać ciężkie lancastery i halifaxy, stworzone do masowych ataków z wysokiego pułapu. Tylko jedna maszyna latała dość szybko i nisko, żeby za dnia ominąć obronę przeciwlotniczą i zrzucić bomby kilka metrów od celu. Był to DH.98 Mosquito, dwumiejscowy bombowiec o właściwościach myśliwca, któremu lekka konstrukcja z drewna i dwa potężne silniki zapewniły zwrotność i prędkość, a zarazem skuteczny udźwig dla uzbrojenia, jakie zabierał. Dlatego misję przydzielono 140. Skrzydłu Sił Taktycznych RAF, wyposażonemu w „moskity” i doświadczenie w akcjach specjalnych.

Jak na zamiar dokonania punktowych zniszczeń w niepokaźnym obiekcie (zewnętrzny mur ogarnia obszar 120 na 90 m) wyznaczono pokaźną siłę aż trzech eskadr brytyjskich, australijskich i nowozelandzkich; łącznie 18 bombowców, pokaźną eskortę myśliwców Hawker Typhoon i – rzecz szczególna – dodatkowego „moskita” objuczonego sprzętem filmowym do rejestracji ataku.

Tylko specjalny zakaz przeszkodził Basilowi Embry’emu, dowódcy skrzydła, w osobistym prowadzeniu nalotu, gdyż RAF próbował trzymać oficerów zamieszanych w plany D-Day daleko od Niemców. Takiej wyobraźni zabrakło w maju 1944 r., gdy nad Francją zestrzelono Ronalda Ivelaw-Chapmana ze sztabu Dowództwa Bombowego. Miał szczęście, gdyż francuskie podziemie nie spełniło życzenia Churchilla, żeby pilota po prostu zastrzelić, a Niemcy wzięli fałszywą tożsamość jeńca za dobrą monetę.

Ale oddanie dowództwa kpt. Percy’emu Pickardowi jest równie ciekawe, gdyż oficer ten nigdy wcześniej nie bombardował z niskiego pułapu. Zostaje kwestią domniemań, czy zdecydowała sława gwiazdora filmu propagandowego z 1941 r., czy szczególne zaufanie dowództwa Operacji Specjalnych i MI6, dla których Pickard regularnie dostarczał przesyłki do Francji.

A mury runęły

Kiedy RAF dopinał plan operacji, francuski ruch oporu szykował powiązaną akcję w Amiens. Kilkunastu więźniów ostrzeżono o bombardowaniu, wykonano kopie uniwersalnego klucza do cel, a uciekinierom przygotowano ubrania, fałszywe dokumenty i środki transportu. W pogotowiu stały zbrojne oddziały gotowe chronić ucieczkę, a w miarę możliwości niszczyć archiwa.

RAF zamierzał uderzyć 17 lutego. Tego dnia Anglię nawiedziły ograniczające widoczność śnieżyce. Uziemione lotnictwo czekało, lecz pogoda tylko się pogorszyła. Tym samym mijała ostatnia szansa na wyzwolenie więźniów przed egzekucją. Tymczasem sukces akcji zależał od zrzucenia bomb na stołówkę strażników dokładnie w południe, gdy większość Niemców gromadził wspólny posiłek. Dlatego pomimo zamieci i niskiej podstawy chmur nie odwołano nalotu.

Lotnicy poznali zadanie i gipsowy model więzienia dopiero rankiem, zaledwie trzy godziny przed startem. Maszyny były rozgrzane, a pod każdą podwieszono cztery 230-kilogramowe bomby z zapalnikiem opóźnionym o 11 sekund, żeby dać szansę ucieczki z zasięgu wybuchu. Samoloty wystartowały mimo zawiei, jednak nie wszystkie. Lotnisko w Manson zakazało lotu czterem myśliwcom, a cztery bombowce zgubiły się w zadymce i zawróciły.

Zdjęcie wykonane z pokładu jednego z brytyjskich samolotów biorących udział w bombardowaniu gestapow

Zdjęcie wykonane z pokładu jednego z brytyjskich samolotów biorących udział w bombardowaniu gestapowskiego więzienia d’Albert we francuskim Amiens, 18 lutego 1944 r.

Foto: Imperial War Museum

Dopiero poprawa pogody nad kanałem La Manche pozwoliła stworzyć wspólną formację, ale pech nie ustąpił. Płonący silnik wyłączył z akcji kolejny bombowiec, a następny ucierpiał od niemieckiej artylerii przeciwlotniczej. Ranny pilot cudem wylądował w angielskiej śnieżycy.

W zaskakująco dobrej pogodzie nad Francją samoloty planowo przebyły drogę do Amiens w trzech grupach, lecących kolejno w krótkich odstępach. Mimo problemów pierwsza fala przybyła nad więzienie z zaledwie trzyminutowym spóźnieniem, a parterowa zabudowa ulicy i brak drzew pozwoliły buszować lotnictwu 30 metrów nad ziemią. Tylko Pickard, żeby skutecznie dowodzić akcją, miał krążyć wyżej, by ocenić skutki bombardowania.

Akcja przebiegła jak z płatka, bo pierwsze bomby zrobiły wyrwy w zewnętrznym murze, a kolejne dwie maszyny zrównały z ziemią wartownię i stołówkę z domniemanym kompletem strażników. Druga fala, zanim skończyła dzieło, musiała czekać w kolejce na zapasowym kręgu, ale do zrobienia nie było zbyt wiele. Jeszcze dwa samoloty zrzuciły bomby na kolej, żeby utrudnić Niemcom sprowadzenie pomocy i wywołać dezorientację.

Widząc ludzi wybiegających z wyłomu po opadnięciu kurzu, Pickard nakazał powrót do Anglii. Trzecia grupa przybyła właściwie po wszystkim, przy czym nikt nie stwierdził uszkodzeń głównego gmachu więzienia. Wszakże samolot dowódcy znikł z oczu eskadry tuż za Amiens. Pilota i nawigatora uznano za zaginionych, póki ich mogił nie znaleziono po wyzwoleniu. Co prawda, Luftwaffe była cieniem dawnej potęgi, ale wciąż miała zęby. Na wracającą eskadrę spadły niemieckie myśliwce Fw 190, które strąciwszy Pickarda, zmusiły do awaryjnego lądowania typhoona i kolejny bombowiec. Ich załogi trafiły do niewoli, a następny „moskit” wrócił do bazy z martwym nawigatorem w kokpicie.

To wciąż nie koniec strat RAF-u, gdyż trzy dni później nad więzienie posłano cztery myśliwce na rekonesans fotograficzny. Jeden z nich zestrzelono już nad kanałem La Manche, inna uszkodzona maszyna wycofała się z misji, a reszta wróciła z uszkodzeniami i ciężko rannym pilotem.

Efekt operacji był raczej wątpliwy. Wbrew raportom z pobieżnych oględzin bomby zwaliły jednak ciężki betonowy strop nad celami w głównym budynku więzienia. W wyniku bombardowania śmierć poniosło 102 więźniów, a 74 miało poważne rany. Rzeczywiście 1,5 setki uwięzionych zbiegło za mur (choć tylko połowa z nich była więźniami politycznymi), ale zdecydowaną większość schwytano w ciągu dwóch dni. Mimo stworzonej okazji osadzeni zazwyczaj odmawiali ucieczki, żeby uniknąć represji. Informacja, że od bomb zginęło 50 niemieckich strażników, była rozpowszechniana przez jakiś czas, lecz coraz rzadziej, aż prawie znikła z opisów.

Mgła nad ruiną

Sens operacji podważano już podczas wojny, zwłaszcza po wyzwoleniu Amiens, gdy sprawę na własną rękę zbadali oficerowie RAF-u. Relacje świadków były niepokojące, a wprost sprzeczne z heroiczną wykładnią rozkazu. W istocie setka trumien na żałobnej mszy w katedrze Notre Dame nie pokrzepiła ducha Francuzów.

Przede wszystkim zbombardowany gmach nie był więzieniem Gestapo, lecz tymczasowym aresztem dla kryminalistów, podległym francuskiej straży i administracji. Wśród 840 więźniów, w większości drobnych złodziei i sutenerów, tylko 180 było podejrzanych o konspirację. Zajmowali najmniejsze skrzydło budynku – wprawdzie nadzorowane przez Niemców, lecz nie przez całą kompanię, a jedynie sześciu żołnierzy (w tym tłumaczkę). Tylko nocą wartę wzmacniało czterech strażników, którzy rankiem opuszczali więzienie.

Także historia o masowej zbrodni nie przeżyła konfrontacji z faktami. W areszcie, do którego trafiały płotki, nie wykonywano wyroków śmierci, gdyż główną kwaterę i więzienie Gestapo mieściły dawne forty Cytadeli w Amiens. Tam też odbywały się egzekucje, ale do 1944 r. największą zbrodnią Niemców było rozstrzelanie 11 członków ruchu oporu. Dopiero w czerwcu dokonano masakry z Gentelles, która pochłonęła 26 ofiar.

Dużej operacji wojskowej i logistycznej, jak mord na 120 osobach, Niemcy nie mogli planować bez wiedzy lub podejrzeń francuskiego personelu i administracji więziennej, lecz nikt o czymś podobnym nie słyszał. Owszem, 19 lutego był przewidziany transport grupy 29 więźniów, ale na przesłuchanie przed francuskim sądem. Potwierdziły to wydarzenia po bombardowaniu, kiedy żadnego zbiega nie ukarano śmiercią, a największą konsekwencją ucieczki były zdawkowe szykany francuskiej policji. Indagowany o źródło informacji o planowanej egzekucji Ponchardier wymownie milczał do śmierci.

Okoliczności śmierci Pickarda również budziły niepokój. Oficjalnie podano, że zginął, odlatując z Amiens, wszakże relacje rolników, którzy widzieli maszynę spadającą z urwanym ogonem, a potem wyjęli ciała ze spalonego kokpitu, świadczyły o czymś przeciwnym, podobnie jak raport kpt. Wilhelma Mayera, pilota niemieckiego myśliwca z uznanym zestrzeleniem Pickarda.

Wyszło na jaw, że pierwsze fale nalotu nadzorował por. Tony Wickham, natomiast Pickard leciał dopiero w trzeciej, rezerwowej eskadrze, focke-wulfy strąciły go więc kilka kilometrów przed celem. Wszakże rola ostatniej grupy i formalnego dowódcy była szczególna. Zgodnie ze specjalnym rozkazem, gdyby pierwsze bombardowanie nie spowodowało ucieczki, grupa Pickarda miała atakować główny budynek więzienia, grzebiąc wszystkich jeńców w ruinach. Potem plan tłumaczono prośbami więźniów, którzy woleli śmierć z rąk aliantów zamiast kul niemieckiego plutonu egzekucyjnego.

W tym świetle nawet zmyślenie kryptonimu „Jerycho” jest bladym zarzutem. Naprawdę akcję nazwano „Ramrod 564”, a biblijne nawiązanie powstało dopiero po wojnie, na potrzeby filmu fabularnego, bardzo luźno opartego na faktach. Niemniej jednak to kinowa fikcja trafiła do encyklopedii.

Blade światło na operację rzuca list Stewarda Menziesa z Tajnej Służby Wywiadowczej SIS, z gratulacjami i podziękowaniem dla RAF-u za sukces akcji, choć później, nawet w konfrontacji z własnym podpisem, szef MI6 wszystkiego się wyparł. Stąd spekulacje, że „Jerycho” nie spełniało próśb francuskiego ruchu oporu, lecz realizowało inne cele brytyjskiego wywiadu, dla których rzekoma egzekucja i wezwania Ponchardiera były przykrywką szytą bardzo grubymi nićmi. Mniemano, że w ręce nieświadomych Niemców trafił ktoś niebezpiecznie istotny. Ale czyje zniknięcie warte było aż takiej ceny?

Krążyły plotki, że w Amiens zamknięto pod fałszywym nazwiskiem superszpiega Raymonda Vivanta, mówiono też o schwytaniu amerykańskich oficerów wywiadu oraz bardzo szczególnym agencie brytyjskim lub Belgu, choć tego nie sposób potwierdzić. Wszystkie pogłoski łączy jeden element: tajna wiedza aresztowanych o planie desantu w Normandii.

Najświeższe domniemania wskazują, że MI6 faktycznie podsunął Niemcom agenta z odpowiednią legendą, żeby zdradził fałszywy plan lądowania w Pas-de-Calais, a wysłanie aż 18 bombowców do uciszenia informatora nadało źródłu znaczenie i wiarygodność.

Jednak latem 1944 r. lutowy atak na areszt był już w Amiens tylko wspomnieniem, nieistotnym wobec całkowitego zniszczenia miasta przez późniejsze naloty. Obronną ręką wyszła tylko katedra i lekko uszkodzone więzienie – po wojnie podwyższone o dwa nowe piętra.

Historia świata
„Do Domu Ojca” – śmierć i pogrzeb papieża Polaka
Historia świata
Gdy odchodzi najwyższy pasterz
Historia świata
„Dziennik lat trwogi”. Jak Friedrich Reck-Malleczewen opisywał upadek narodu niemieckiego
Historia świata
Skąd do Argentyny przybyła rodzina Bergoglio?
Materiał Partnera
Konieczność transformacji energetycznej i rola samorządów
Historia świata
Paweł Łepkowski: Co ma wspólnego demokracja z Zatoką Meksykańską?