Jeszcze kilka tygodni temu takie pytanie można było uznać za obraźliwe i krzywdzące z tego powodu, że Siergiej Wiktorowicz Ławrow wydawał się zawsze człowiekiem bardzo inteligentnym, o nienagannych światowych manierach. W końcu poziom zakłamania, na jaki wspiął się szef rosyjskiej dyplomacji, wymagał wyrachowania i nie lada sprytu. Znajomość języków obcych i umiejętność budowania osobistych relacji z zagranicznymi dyplomatami wskazywały, że Ławrow doskonale łączył takt ze sprytem, ogładę z impertynencją, przebiegłość z cynizmem. Jednym słowem: właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Patrząc na jego styl kierowania rosyjską dyplomacją z porównawczej perspektywy historycznej, byłem przekonany, że przejdzie do historii jako człowiek, którego w przyszłości będzie się porównywać z Kurakinem, Talleyrandem czy Metternichem. Tymczasem w sytuacji kryzysowej „wyszło szydło z worka”. Pod skorupą zręcznego taktyka ukrywał się zwykły przygłup, który nie ma wyczucia, kiedy i czego nie powinno się mówić. To, że Putina otaczają ludzie o inteligencji Pieskowa, Miedwiediewa i Gundiajewa, wpisuje się w klasyczny schemat dworu carskiego. Powiernicy i kamraci satrapy nie powinni być od niego inteligentniejsi. Ale polityką zagraniczną powinien kierować człowiek o przebiegłości Ulissesa, a nie skłonności do wpadek Momosa.
Wypowiedź Ławrowa o żydowskim pochodzeniu Hitlera podczas wywiadu dla włoskiej telewizji dowodzi, że ten człowiek nie ma pojęcia o tym, jak budować dla Rosji sojusze. Izrael początkowo był bardzo sceptycznie nastawiony do pomocy militarnej Ukrainie, ale pod wpływem obraźliwych słów Ławrowa diametralnie zmienił swoją taktykę. Oto jak jednym zdaniem można utopić 20 lat starań Putina, który przekonywał, że niepodległą Ukrainą rządzą antysemici i banderowcy.
Czytaj więcej
Fakt, że Zełenski jest Żydem nie neguje elementów nazistowskich w jego kraju. Adolf Hitler też miał żydowską krew. Najgorszymi antysemitami bywają sami Żydzi - powiedział szef rosyjskiej dyplomacji Siergiej Ławrow we włoskiej telewizji.
Ławrow bezmyślnie odwołał się do plotek, o których w 1967 r. wspomniał oksfordzki historyk i biograf Hitlera Alan Bullock. W pierwszym rozdziale swojej książki „Hitler. Studium tyranii” napisał, że w 1837 r. austriacka chłopka Anna Maria Schicklgruber ze Stronnes – babka Adolfa Hitlera ze strony ojca – „powiła nieprawe dziecię znane pod imieniem Alois”. Bullock podkreślił, że Alois przez pierwsze 40 lat swojego życia nosił nazwisko panieńskie matki: Schicklgruber, żeby dopiero w 1876 r. zmienić je na Hitler – nazwisko utworzone od przezwiska męża matki. Pod takim też nazwiskiem został wpisany do dokumentów parafialnych i gminnych jego syn Adolf. Sprawa wiejskiego skandalu odeszłaby w mroki zapomnienia, gdyby tuż po wojnie nie wyciągnął jej na światło dzienne sam Hans Frank, były gubernator generalny okupowanych ziem polskich. W więzieniu norymberskim Frank zaprzyjaźnił się ze spowiadającym go amerykańskim kapelanem wojskowym i franciszkaninem, ojcem Sixtusem O’Connorem, któremu powiedział, że kiedy babka Adolfa Hitlera wyszła za mąż za niejakiego Hitlera, jej panieńskie dziecko zostało uznane aktem prawnym per matrimonium subsequens za ślubne dziecko tego małżeństwa z wszelkimi jego prawami. Zanim urodziła to dziecko, służyła w domu u pewnej żydowskiej rodziny o nazwisku Frankenberger. I ten Frankenberger, poczynając od urodzin aż do 14. roku życia dziecka, płacił swojej byłej kucharce alimenty jako ojciec. Na tej podstawie Frank uważał, że Hitler mógł być w „jednej czwartej Żydem”.