17 września 1939 roku, 85 lat temu, kiedy Sowieci zaatakowali Polskę, Naczelny Wódz wydał przez radio najpodlejszy rozkaz podległym mu żołnierzom: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadania dla Warszawy i miast, które się miały bronić przed Niemcami, bez zmian”. Do dzisiaj trwają spory między historykami, politykami i publicystami, czy rozkaz ten był słuszny. Być może w pierwszym rzędzie należy zadać pytanie, czy w ogóle był legalny, żeby nie użyć określenia: czy nie był aktem zdrady? Artykuł 63 Konstytucji z 23 kwietnia 1935 r. stwierdzał bowiem wyraźnie, że „W razie mianowania Naczelnego Wodza prawo dysponowania siłami zbrojnymi przechodzi na niego”. Stąd też obowiązek wydania rozkazu do obrony terytorium Rzeczypospolitej przed wkraczającym agresorem sowieckim leżał bezwzględnie nie tylko w kompetencjach, ale przede wszystkim w obowiązkach Naczelnego Wodza. Jeżeli dyskusyjna pod względem moralnym pozostaje kwestia ucieczki prezydenta Ignacego Mościckiego i rządu RP do Rumunii, to już nie ma wątpliwości, że rozkaz pozbawiający Wojsko Polskie prawa i obowiązku do obrony swojego kraju przed sowiecką napaścią jest jednym z najhaniebniejszych czynów w dziejach naszego państwa.