17 września – haniebna data w historii Polski

Napaść Sowietów 17 września 1939 r. na wschodnie obszary Rzeczypospolitej spowodowało wycofanie z wojny obronnej aż 250 tys. żołnierzy i 18 tys. oficerów polskich. Naczelny Wódz zakazał walki z Sowietami, a następnego dnia sam uciekł z kraju.

Publikacja: 17.09.2024 11:57

Prezydent RP Ignacy Mościcki w otoczeniu przedstawicieli rządu, Sejmu i Senatu. Widoczni obok prezyd

Prezydent RP Ignacy Mościcki w otoczeniu przedstawicieli rządu, Sejmu i Senatu. Widoczni obok prezydenta: marszałek Polski Edward Rydz-Śmigły, premier Felicjan Sławoj-Składkowski i wicepremier Eugeniusz Kwiatkowski. Wszyscy oni uciekli do Rumunii po 17 września 1939 roku.

Foto: NAC

17 września 1939 roku, 85 lat temu, kiedy Sowieci zaatakowali Polskę, Naczelny Wódz wydał przez radio najpodlejszy rozkaz podległym mu żołnierzom: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadania dla Warszawy i miast, które się miały bronić przed Niemcami, bez zmian”. Do dzisiaj trwają spory między historykami, politykami i publicystami, czy rozkaz ten był słuszny. Być może w pierwszym rzędzie należy zadać pytanie, czy w ogóle był legalny, żeby nie użyć określenia: czy nie był aktem zdrady? Artykuł 63 Konstytucji z 23 kwietnia 1935 r. stwierdzał bowiem wyraźnie, że „W razie mianowania Naczelnego Wodza prawo dysponowania siłami zbrojnymi przechodzi na niego”. Stąd też obowiązek wydania rozkazu do obrony terytorium Rzeczypospolitej przed wkraczającym agresorem sowieckim leżał bezwzględnie nie tylko w kompetencjach, ale przede wszystkim w obowiązkach Naczelnego Wodza. Jeżeli dyskusyjna pod względem moralnym pozostaje kwestia ucieczki prezydenta Ignacego Mościckiego i rządu RP do Rumunii, to już nie ma wątpliwości, że rozkaz pozbawiający Wojsko Polskie prawa i obowiązku do obrony swojego kraju przed sowiecką napaścią jest jednym z najhaniebniejszych czynów w dziejach naszego państwa.

Dlaczego Edward Rydz uciekł z Polski w chwili jej najcięższej próby?

Przecież czytając wspomnienia ludzi, którzy go znali, odnosi się wrażenie, że nie był to człowiek dbający o swoją prywatę. W świetle jego dorobku życiowego trudno też nazwać go tchórzem. A jednak nie pozostaje żadnej wątpliwości, że uczynił coś, co jest dla żołnierza i dowódcy najgorszą hańbą, za co zresztą później zapłacił straszną cenę. Oczywiście, należy podkreślić, że w świetle naszej obecnej wiedzy możemy przyjąć, że wojny obronnej w 1939 r. od chwili sowieckiej napaści nie można było już wygrać. I nawet największy geniusz wojskowości poniósłby zapewne klęskę. Niemniej decyzja „Śmigłego” o opuszczeniu kraju po wkroczeniu Sowietów może być traktowania formalnie jako dezercja. Obowiązująca obecnie ustawa z dnia 6 czerwca 1997 r. definiuje dezercję jako „oddalenie się i opuszczenie swojej jednostki w celu trwałego uchylenia się od służby wojskowej w celu pozostania poza nim”. Obecnie grozi za to nawet 5 lat więzienia. W czasie wojny obronnej dezercję karano śmiercią.

Wódz Naczelny miał bezwzględny obowiązek wydać wojsku rozkaz do obrony terytorium Rzeczypospolitej przed wkraczającym agresorem sowieckim. Tymczasem on zakazał walki i rozkazał oddziałom ewakuację do Rumunii. 

Ucieczka marszałka Polski i członków jego sztabu do Rumunii jest zgodna z definicją dezercji. Haniebne jest, że 18 września 1939 r., kiedy Grupa Armii Poznań-Pomorze pod dowództwem wybitnego gen. Tadeusza Kutrzeby walczyła w wiekopomnej bitwie nad Bzurą, kiedy trwały ciężkie boje o Tomaszów Lubelski i rozpoczynała się bitwa o Grodno, szef Sztabu Głównego Wojska Polskiego generał Wacław Stachiewicz razem z Naczelnym Wodzem marszałkiem Edwardem Śmigłym-Rydzem, hańbiąc mundur polski, uciekli do Rumunii. Wstyd ogarnia, kiedy pomyślimy, że Naczelny Wódz opuszczał kraj w chwili, gdy Hitler triumfalnie wjeżdżał do Gdańska i w czasie, kiedy walczyły jeszcze armie „Lublin” i „Kraków”. Tego dnia na przedpolach Lwowa bohatersko walczyły: 11., 24. i 38. Dywizja Piechoty pod dowództwem m.in. takich bohaterów jak płk. Bolesław Błażej Schwarzenberg-Czerny, którego później Sowieci zamordowali w lesie katyńskim.

Wstydliwy incydent na granicy polsko-rumuńskiej

Starosta kaliski Stefan Soboniewski, który w 1939 r. założył mundur pułkownika wojsk pancernych, tak opisał okoliczności wyjazdu Naczelnego Wodza z Polski: „Ludzie szli nieprzerwanym potokiem. Nikt nie wie, ilu. Może 15 tysięcy, może 30 tysięcy, a może 50 tysięcy ludzi. Szli w całkowitym milczeniu zbitą masą, bez twarzy, bez żadnego gestu. Nawet dzieci nie płakały. Czasem ktoś podnosił głowę, by z trwogą spojrzeć w niebo, na którym nagle pojawić się mogły sowieckie samoloty. Dzień był pogodny, a noc zaczynała się jasna.

Decyzja „Śmigłego” o opuszczeniu kraju po wkroczeniu Sowietów może być traktowania formalnie jako dezercja.

Za nimi czarną plamą pozostawały zaciemnione Kuty i Polska. Przed nimi zdawała się jaśnieć tysiącami świateł rumuńska Wyżnica”. W pewnym momencie, o godzinie 1.30, pilnujący granicznego mostu pułkownik Soboniewski ze zdumieniem odebrał meldunek jednego z policjantów, że do granicy zbliża się kolumna samochodów Naczelnego Wodza. „Czy pan oszalał – wykrzyczał do komisarza policji zszokowany Soboniewski. – Każę pana oddać pod sąd wojenny za sianie paniki. To się nie może zdarzyć. Hetman nigdy nie opuszcza swoich wojsk!”. Pułkownik wybiegł na most i ku swemu przerażeniu ujrzał kolumnę samochodów wiozących członków sztabu wodza. W jednym z samochodów ujrzał Rydza. Według niesprawdzonej relacji Elżbiety Błockiej, jej wuj, 47-letni pułkownik Ludwik Bociański – generalny kwatermistrz rządu RP, weteran wojny polsko-bolszewickiej, były wojewoda wileński, a później poznański – był tak oburzony ucieczką marszałka, że w rejtanowskim geście zatrzymał kolumnę samochodów na moście i zażądał od marszałka powrotu do Polski. Znali się z Rydzem dobrze jeszcze z czasów, kiedy Bociański był komendantem szkoły podchorążych w Komorowie. Podobno Naczelny Wódz wysiadł z samochodu i zapytał się spokojnie, o co chodzi. „Chodzi o honor wojska!” – odkrzyknął zirytowany Bociański. Dalej panowie rozmawiali już ze sobą po cichu. Po chwili rozwścieczony Rydz odepchnął Bociańskiego i skierował się do samochodu. Pułkownik wyjął z kabury pistolet, coś krzyknął i strzelił sobie w pierś. Rozeźlony marszałek kazał wrzucić ciężko rannego Bociańskiego do samochodu i zabrał go ze sobą do Rumunii.

„Czy pan oszalał – wykrzyczał do komisarza policji zszokowany Soboniewski. – Każę pana oddać pod sąd wojenny za sianie paniki. To się nie może zdarzyć. Hetman nigdy nie opuszcza swoich wojsk!”.

Bociański przeżył, ponieważ kula przeszła szczęśliwie obok serca. Za swój czyn zapłacił długą i bolesną rehabilitacją w rumuńskich szpitalach. Historię tę potwierdził dowódca przygranicznego zwiadu konnego, podporucznik Józef Borkowski z Kłodawy. Powstaniec wielkopolski, pułkownik Ludwik Bociański, był ostatnim człowiekiem, który mógł uratować Edwarda Śmigłego-Rydza od hańby.

 W tych dniach strasznego września 1939 r. to Stefan Starzyński stał się ojcem ojczyzny, to on był Polską i pomazańcem tego narodu. 

Honor polskiej władzy uratował Stefan Starzyński

Był jednak ktoś kto uratował polski honor, chociaż dzisiaj zarzuca mu się często nadgorliwość. Pisząc o Stefanie Starzyńskim, nie sposób uniknąć porównania jego odmiennej postawy we wrześniu 1939 r. do zachowania tych, których tak wielu Polaków w owym czasie nazwało tchórzami i zdrajcami. Prezydent RP, rząd i Wódz Naczelny mieli konstytucyjny obowiązek obrony suwerena, jakim jest naród. Tymczasem – jak uważała większość porzuconych w krwawiącej Polsce obywateli – ratowali jedynie własną skórę. Stefan Starzyński, nie będąc do tego zobligowanym, przyjął na siebie obowiązki przewodniczącego Komitetu Obrony Stolicy i mimo prowizorycznych warunków pracy zorganizował w błyskawicznym czasie Stołeczny Komitet Samopomocy Społecznej, Straż Obywatelską, Ochotnicze Bataliony Obrony Warszawy, Robotnicze Bataliony Obrony Stolicy, bataliony Pracy i Radę Obrony Stolicy. Kiedy prezydent Mościcki, ku zdumieniu swojego otoczenia, ratował się szwajcarskim paszportem przed rumuńskim internowaniem, a Edward Śmigły-Rydz zastanawiał się nad tematem swojej kolejnej akwareli, Starzyński nadludzkim wysiłkiem znajdował czas i siłę, aby podtrzymać ducha mieszkańców polskiej stolicy, wygłaszając płomienne przemówienia radiowe. W tych dniach strasznego września 1939 r. to on był ojcem ojczyzny, to on był Polską i pomazańcem tego narodu. Jedno z zachowanych jego nagrań poraża swoim dramatyzmem. We wrześniu tego roku minie 80 lat od dnia, kiedy Polacy usłyszeli, jak głosem schrypniętym od nieustannego wydawania rozkazów mówił przez radio: „Chciałem, by Warszawa była wielka (…) I dziś widzę ją wielką…”. Bez wątpienia czuł się wtedy wodzem tego miasta, takim warszawskim Priamem, który – choć nie miał siły uratować swojej Troi przed naporem niszczycielskich najeźdźców – to nadal śnił swój sen o wielkiej Warszawie. I podobnie jak król Priam… nie został oszczędzony przez agresora.

Badania prof. Tomasza Szaroty wskazują, że Niemcy zachowali się w sposób haniebny, mordując cywilnego obrońcę polskiej stolicy w przeddzień najsmutniejszych w historii Polski świąt Bożego Narodzenia 1939 r. To dowodzi, jak bardzo bali się jego charyzmy. Zabijając go, stworzyli jednak legendę jednego z największych polskich męczenników, symbol oporu narodowego.

17 września 1939 roku, 85 lat temu, kiedy Sowieci zaatakowali Polskę, Naczelny Wódz wydał przez radio najpodlejszy rozkaz podległym mu żołnierzom: „Sowiety wkroczyły. Nakazuję ogólne wycofanie na Rumunię i Węgry najkrótszymi drogami. Z bolszewikami nie walczyć, chyba w razie natarcia z ich strony lub próby rozbrojenia oddziałów. Zadania dla Warszawy i miast, które się miały bronić przed Niemcami, bez zmian”. Do dzisiaj trwają spory między historykami, politykami i publicystami, czy rozkaz ten był słuszny. Być może w pierwszym rzędzie należy zadać pytanie, czy w ogóle był legalny, żeby nie użyć określenia: czy nie był aktem zdrady? Artykuł 63 Konstytucji z 23 kwietnia 1935 r. stwierdzał bowiem wyraźnie, że „W razie mianowania Naczelnego Wodza prawo dysponowania siłami zbrojnymi przechodzi na niego”. Stąd też obowiązek wydania rozkazu do obrony terytorium Rzeczypospolitej przed wkraczającym agresorem sowieckim leżał bezwzględnie nie tylko w kompetencjach, ale przede wszystkim w obowiązkach Naczelnego Wodza. Jeżeli dyskusyjna pod względem moralnym pozostaje kwestia ucieczki prezydenta Ignacego Mościckiego i rządu RP do Rumunii, to już nie ma wątpliwości, że rozkaz pozbawiający Wojsko Polskie prawa i obowiązku do obrony swojego kraju przed sowiecką napaścią jest jednym z najhaniebniejszych czynów w dziejach naszego państwa.

Pozostało 85% artykułu
2 / 3
artykułów
Czytaj dalej. Subskrybuj
Historia Polski
Nie tylko rok 1997. Wielka woda w dziejach Dolnego Śląska.
Historia Polski
Julian Spitosław Kulski, człowiek Starzyńskiego
Historia Polski
Masońskie znalezisko w Zamku Książ
Historia Polski
Czy w Chełmie pochowano wampira
Materiał Promocyjny
Zarządzenie flotą może być przyjemnością
historia
W Warszawie odbył się pogrzeb dowódcy Korpusu Ochrony Pogranicza