Sondaż przeprowadzony w USA na jesieni 1939 r. wykazał, że w oczach Amerykanów „postacią w Europie najbardziej bohaterską i sławną” był Stefan Starzyński, prezydent Warszawy. Można zrozumieć, że wyniki tej ankiety były mocno nie w smak Niemcom. Jeszcze bardziej zirytowały one jednak pracowników aparatu propagandy rządu generała Władysława Sikorskiego. W ich oczach Starzyński był przecież przedstawicielem znienawidzonej sanacji. „Nie chcemy Starzyńskiego! Trzymajmy się z daleka od osób, złączonych choćby luźno ze sprawcami klęski!” – mówiono w jednej z audycji polskiego radia nadawanej z Paryża. Ta sama rozgłośnia przekonywała, że „to nie wybuch wulkanu Polskę zasypał”, tylko „przeklęta swołocz z zaleszczyckiego mostu”.
Ekipa Sikorskiego przedstawiała w swojej propagandzie przedwojenną Polskę jako kraj niemal faszystowski, w którym były tylko Bereza, Brześć i pacyfikacja Małopolski Wschodniej. Kwestionowała polskie prawa do Zaolzia (co szybko wykorzystali Czesi), a nawet konstytucję kwietniową – na której opierała swoją władzę. Doszło nawet do kuriozalnej sytuacji, gdy rządowy „Głos Polski” cytował na poparcie swojej antysanacyjnej narracji spreparowany przez niemiecką propagandę „list 15-letniej Polki” oskarżającej byłego ministra spraw zagranicznych Józefa Becka o „zdradę za pieniądze”.
„Nawet połączone wysiłki oszczerczej propagandy Goebbelsa i nikczemne wymysły moskiewskiego Kremla nie dawały w sumie swej nawet części tego ohydnego błota, jakie na umęczoną Polskę wylewano w Paryżu z polskich kubłów!” – pisał emigracyjny historyk Władysław Pobóg-Malinowski (przed wojną oficer WP).
Zemsta frustratów
Generał Józef Kuropieska wspominał, że wysłuchał kiedyś prelekcji oficera będącego zagorzałym „sikorszczakiem” poświęconej krzywdom, jakie Piłsudski wyrządził Sikorskiemu. Kuropieska po wysłuchaniu tego wykładu był mocno zdumiony, bo z jego treści wynikało, że Piłsudski traktował swojego rywala bardzo przyzwoicie. W 1920 r. powierzył mu dowodzenie armią na ważnym strategicznie kierunku, a później rekomendował go na szefa Sztabu Głównego i na premiera. Kuropieska nie zdawał sobie jednak sprawy z tego, że Sikorski był osobą niezwykle pamiętliwą, dla której najmniejsza zniewaga sprzed wielu dekad potrafiła być bolesną raną. Był też człowiekiem o wielkich ambicjach politycznych, pozbawionym jednak talentu do uprawiania polityki metodami demokratycznymi. Sam widział siebie jako wielkiego przywódcę, który jako jedyny mógł ocalić naród przed klęską, i miał wielki żal do sanacji, że nie przydzieliła mu wysokiego stanowiska dowódczego w 1939 r. Zapewne gdyby dostał wówczas dowództwo armii, skończyłoby się to tragicznie, gdyż Sikorski od 1928 r. pozostawał poza służbą czynną, a Wojsko Polskie przeszło spore zmiany techniczne i organizacyjne, odkąd pełnił on w nim funkcje dowódcze. Marszałek Śmigły-Rydz chciał jednak okazać łaskę Sikorskiemu i prawdopodobnie szykował dla niego stanowisko łącznika pomiędzy armiami polską i francuską. Tę wielką ambicję i pragnienie zemsty za prawdziwe i wydumane krzywdy stale podsycali u Sikorskiego jego współpracownicy – zazwyczaj przedwojenni politycy „drugiego” i „trzeciego” garnituru, którzy kampanię 1939 r. widzieli jedynie z perspektywy cywilnych uchodźców.
Wspólne posiedzenie rządu RP i Rady Narodowej. Drugi od prawej: wicepremier Stanisław Mikołajczyk, z dokumentami w dłoniach: premier Władysław Sikorski, a za premierem: minister Henryk Strasburger i Stanisław Kot. Angers (Francja), 1940 r.