Legenda o Elżbiecie Batory przedstawia ją jako morderczynię wszech czasów. Sadystyczną dewiantkę, która znęcała się nad młodymi służącymi, a gdy ich już zabrakło, także nad szlachciankami przybywającymi do niej na edukację. Sztuki zadawania bólu miała nauczyć się od męża, którego przerosła wprawą, kreatywnością i skalą przedsięwzięcia. Po jego śmierci obsesja kąpania się we krwi dziewic popchnęła ją do częstych podróży, gdy okoliczni mieszkańcy zaczynali się niepokoić zmasakrowanymi trupami pojawiającymi się w okolicach zamku. W piwnicach posiadłości w Čachticach znajdowała się sala tortur z wymyślnymi urządzeniami do zadawania bólu. Katalog męczarni był ogromny. Nieuważnym szwaczkom wbijała szpilki pod paznokcie, zaszywała usta lub kaleczyła je nożyczkami. Pokojówki zimą oblewała wodą i wystawiała na mróz, latem zaś kazała je smarować miodem i zostawiać na pastwę owadów. Chłosta, okaleczanie i przypalanie były codziennością. W przerwach między wojaczkami mąż hrabiny przyłączał się do tych sadystycznych zabaw.
Głównym powodem zabójstw było jednak obsesyjne pragnienie zachowania młodości i urody. Ponoć pewnego dnia Elżbieta, bijąc jedną ze służących, zauważyła, że krew działa wygładzająco na jej skórę. Od tamtego czasu mordowała na skalę przemysłową. Pomagały jej w tym dwie rosłe i brzydkie służące oraz karzeł Ján Ujvári, zwany Fritzko. Elżbieta miała też korzystać z rad znachorki-czarownicy Anny Darvulii. To właśnie ona wspierała hrabinę w kuracji odmładzania krwią. Przekonała ją, że jest to starożytny rytuał, który nie tylko cofa zegar życia, ale pozwala przejąć duchowe i cielesne atrybuty zamordowanej osoby.
W podziemiach stała beczka, z której kazano dziewczynom zaczerpnąć wina. Wtedy Fritzko ogłuszał ofiarę i podcinał jej żyły. Krew spływała rynną do drugiego pomieszczenia, gdzie stała wanna. Tam właśnie hrabina Batory zanurzała się w ożywczym eliksirze. Fritzko ukrywał zwłoki w jednym z piwnicznych korytarzy. Gdy ciał było zbyt dużo, wrzucał je do fosy lub zostawiał w lesie. Miejscowi byli bezradni wobec hrabiny, ale pogłoski o jej zbrodniczej działalności dotarły do kuzyna Jerzego Thurzó, palatyna Węgier. Odkrycia, jakich dokonali w 1610 r. urzędnicy na zamku w Čachticach, potwierdziły makabryczne oskarżenia. Wszędzie znajdowano ciała w różnym stadium rozkładu. Pojmano członków świty Elżbiety, a ci zeznali wszystko, czego od nich oczekiwano. Najbardziej obciążającym dowodem okazał się pamiętnik Elżbiety, który zawierał skrupulatne opisy prawie 650 zbrodni.
W 1611 r. stracono najbliższych współpracowników hrabiny, a ją samą z uwagi na urodzenie jedynie zamurowano w komnacie jednej z wież na zamku w Čachticach. Elżbieta przeżyła tam jeszcze trzy lata. Zdążyła zapisać majątek dzieciom, choć nie w całości. Wiele z jej dóbr dostało się jej krewnym, a także kuzynowi, który sprowadził na nią sprawiedliwą karę. Najprawdopodobniej umarła z głodu, gdyż powoli przestawano ją karmić.
W 1729 r., ponad 100 lat po śmierci hrabiny, węgierski jezuita László Túróczy napisał pracę „Ungaria suis cum regibus compendio data”. Miała to być ostrzegawcza powiastka o Elżbiecie Batory, prezentująca wszystkie okropności, jakich dopuściła się arystokratka. W zasadzie chodziło tylko o to, że to luteranizm doprowadził ją do tego wynaturzenia. W ten sposób jezuita dał początek legendzie. Prawda o Elżbiecie Batory musiała poczekać do lat 80. XX wieku. Współcześni historycy węgierscy odkryli wiele nowych faktów, które każą spojrzeć na nią z zupełnie innej strony.