Policja polityczna nie musi być ładna, tylko skuteczna. Godzimy się na nią z wiarą, że strzeże jakichś większych wartości. Kto jednak upilnuje strażników? Świat nadal szydzi, że większość wywrotowców w Rosji działało z inspiracji prowokatorów i za pieniądze tajnej policji. Można to uznać za przypadłość dyktatur, ale przytrafia się wzorcowym demokracjom do dzisiaj.
Piętnaście lat mija, jak różowo-zielona koalicja kanclerza Schrödera umyśliła zdelegalizować skrajną partię NPD. Urząd Ochrony Konstytucji dostarczył Trybunałowi w Karlsruhe tak mocne dowody przestępstw neonazistów, że wyrok zdawał się formalnością. Przy okazji ujawnił zasięg infiltracji partii przez tajnych agentów bezpieki, których w ścisłym kierownictwie partii ulokowano co najmniej trzydziestu. Stąd u sędziów powstała wątpliwość, na ile inkryminowane czyny są dziełem neonazistów, a ile w nich inspiracji i sprawczego kierownictwa tajniaków. Nieomal powstało wrażenie, że samo państwo prowadzi antykonstytucyjną działalność, a że służby odmówiły odwołania agentów, partia do dziś jest całkiem legalna. Co więcej, Niemcy podwójnie finansują neonazistów – płacą im należne dotacje państwowe dla partii, a służby specjalne po cichu subsydiują ich kierownictwo. To kolejny dowód, że historia niczego nie uczy, każąc robić zawsze to samo, z nadzieją na inny rezultat. A przecież – wszystko już było.
W lutym 1945 r., ledwo więc przed końcem wojny, zginął bardzo specjalny więzień Buchenwaldu. Nazywał się Karl Mayr i wydał na siebie wyrok ponad ćwierć wieku przedtem, a przy okazji – mimowolnie obrócił w perzynę pół świata.
Ledwo po poprzedniej wojnie, bo już 5 stycznia 1919 r., w Monachium powstała nowa partia, a w zasadzie – kolejna z niezliczonych partyjek. W założycielskim zebraniu uczestniczyło trochę kolejarzy, ze ślusarzem narzędziowym na czele, jeden dziennikarz wiadomości sportowych i dyrektor firmy budowlanej. Wszystkiego mniej niż 30 osób – w tym nikt, kogo można pamiętać z podręczników historii.
Niemiecką Partię Pracy (DAP) założono tydzień przed wyborami w Bawarii, a więc bez szansy na sukces czy choćby zaistnienie publiczne. Funkcjonując bez grosza na propagandę, członkowie ręcznie malowali swoje plakaty, ale prócz pieniędzy na drukarnię, afiszom brakowało treści. Partia nie miała programu, a nawet rozpoznawalnego przywódcy. Miesiącami toczono jałowe spory, jak znieść kapitalizm, zlikwidować banki, giełdę i zyski kapitałowe... ale bez większego zapału. Nudne przemówienia przewodniczącego-ślusarza zwykle zagłuszał brzęk kufli z piwem.