W lipcowe popołudnie 1919 r. kapitan Merian C. Cooper wszedł do małej kawiarenki przy Place d'Alma w Paryżu. Ku swojemu zaskoczeniu spotkał tam dawnego kolegę z centrum szkolenia lotniczego w Issoudon we Francji, majora Cedrica Fauntleroya. Ten ostatni był jeszcze bardziej zdziwiony, gdyż słyszał o zestrzeleniu Coopera przez Niemców we wrześniu 1918 r. i był pewny, że dawny kumpel nie żyje. Na liście zabitych umieścił go oficjalnie Amerykański Korpus Ekspedycyjny (AEF). Cooper miał jednak więcej szczęścia niż sześciu innych kolegów z eskadry, którzy w tym dniu zostali zestrzeleni. Przeżył i do końca wojny leczył poparzenia w niemieckim szpitalu we Wrocławiu.
Karierę wojskową rozpoczynał w Akademii Marynarki Wojennej, ale ze względu na fatalne stopnie i dyscyplinarne wykroczenia zrezygnował, nie czekając, aż go wyrzucą. Zgłosił się do Gwardii Narodowej i walczył na granicy meksykańskiej przeciwko Pancho Villi. Dwukrotnie odrzucił nominację oficerską i przy pierwszej okazji zaciągnął się do lotnictwa. Gdy Ameryka przystąpiła do wojny w połowie 1918 r., Cooper trafił do 20. Eskadry Bombardowania Dziennego. Nie nawojował się jednak zbyt długo... Po powrocie z niewoli żądny przygód oficer nawiązał współpracę z Amerykańskim Urzędem Pomocy. Dostał misję dostarczenia żywności do okrążonego przez Ukraińców Lwowa.
Dowódcą obrony Lwowa był gen. Tadeusz Rozwadowski, który zdawał sobie sprawę z rozpaczliwej sytuacji, w jakiej się znalazł. Mimo wielu poleceń z Warszawy postanowił bronić Lwowa za wszelką cenę. Wielokrotnie prosił o posiłki. Z niezdyscyplinowanych i niewyszkolonych ochotników usiłował stworzyć wartościowe oddziały. Jednocześnie w głodującym mieście musiał sobie poradzić z pogromami Żydów i konfliktami religijnymi. Gdy otrzymał informację, że po kilkudniowych walkach pociąg z transportem żywności przebił się do miasta, chciał poznać oficera, który nim dowodził. Cooper, który tego dokonał, a następnie sprawnie zorganizował systematyczne zaopatrzenie miasta w żywność, ubrania i leki, wykorzystał spotkanie z generałem i zgłosił gotowość wstąpienia do polskich sił powietrznych.
Rozwadowski poparł pomysł i umożliwił młodemu oficerowi spotkanie z Piłsudskim. Marszałek szorstko potraktował Amerykanina, uważając, że chce sprzedać swoje doświadczenie jako najemnik. Cooper odpowiedział bez chwili wahania: „Nie wezmę ani centa więcej, niż wynosi gaża polskiego oficera, a na awanse i odznaczenia zapracuję w boju". Uścisk dłoni zakończył spotkanie, a Cooper ruszył do Paryża. W mieście tym po zwycięskiej obronie Lwowa przebywał też odsunięty na boczny tor gen. Rozwadowski, który pełnił obowiązki szefa Polskiej Misji Wojskowej. Chcąc wzmocnić polską armię, planował stworzyć z amerykańskich ochotników Legię Amerykańską. Popierał go Ignacy Paderewski i dowódca AEF gen. John Pershing. Jednak Piłsudski był nieprzejednany.
Generał tak łatwo się nie poddawał. Stawiając swoich przełożonych przed faktem dokonanym, dał Cooperowi zielone światło, by ten stworzył jednostkę złożoną z amerykańskich ochotników pilotów. Jako pierwszy ofertę nowej pracy przyjął od Coopera spotkany przy Place d'Alma major Cedric Fauntleroy. Rozwadowski udostępnił oficerom swoje biuro i podpisał dokumenty, które upoważniały ich do zatrudnienia w polskich siłach powietrznych jeszcze siedmiu pilotów i dwóch obserwatorów. Mieli dostać angaż na rok służby i wynagrodzenie zgodne z uposażeniem obowiązującym w Wojsku Polskim. W imieniu polskich władz generał zobowiązał się także do przetransportowania ochotników z Francji do Polski.