W związku z przypadającą dziś rocznicą katastrofy w elektrowni atomowej w Czarnobylu przypominamy tekst, który ukazał się w "Uważam Rze Historia" w kwietniu 2016 roku.
Trzy dekady temu, 26 kwietnia 1986 r. po godzinie pierwszej w nocy, miała miejsce największa katastrofa w dziejach światowej energetyki jądrowej. Na skutek niekontrolowanej reakcji łańcuchowej, jaka zaszła w reaktorze elektrowni czarnobylskiej, do atmosfery przedostało się radioaktywne paliwo, a skażenie miało siłę porównywalną z efektem wybuchu 50 bomb atomowych zrzuconych na Hiroszimę. O ile dobrze znamy chronologię tragicznych wydarzeń i ich skutki, to do dziś nie wiadomo dokładnie, co było przyczyną awarii, która w teorii nie miała prawa się wydarzyć.
Sekunda po sekundzie
Znamy dokładny czas zdarzenia: o godzinie 1.23 i 40 sekund szef nocnej zmiany czwartego bloku energetycznego Aleksander Akimow wydał polecenie „zagłuszenia", czyli wyłączenia reaktora jądrowego. Było to działanie rutynowe, podyktowane uzgodnionym wcześniej remontem turbin energetycznych. Równocześnie jednak, wykorzystując planowe obniżenie mocy, personel miał sprawdzić działanie awaryjnego systemu chłodzenia wodnego. Zgodnie z instrukcją operator Leonid Toptunow zdjął blokadę ochronną uniemożliwiającą przypadkowe wyłączenie reaktora i w pełni świadomie nacisnął odpowiedni przycisk. Był to impuls automatycznego uruchomienia 187 rdzeni grafitowych o siedmiometrowej długości, które opuszczone w stos atomowy miały zahamować cząsteczki atomowe, tzw. aktywnej strefy reaktora. Na tablicy kontrolnej po kolei zapalały się lampki obrazujące postęp operacji. Jak zeznał później Akimow, dostrzegł, że jeden ze wskaźników mocy reaktora najpierw wychylił się ostro w lewo, a potem powrócił na pole bezpieczne, co oznaczało, że wszystko jest w porządku. Po czym nie zdążył jeszcze odwrócić wzroku, bo od uruchomienia rdzeni upłynęły dokładnie 4 sekundy, gdy zaszło coś nieprawdopodobnego. O godz. 1.23 i 44 sek. reaktor wyszedł spod kontroli – nastąpił skokowy przyrost mocy i temperatury, na co zareagował system alarmowy. Rozległa się syrena, a na wszystkich pulpitach zapaliła się paleta wszelkich możliwych kontrolek ostrzegawczych. W tym samym momencie instalacja opuszczania rdzeni pokazała, że nadzwyczaj wysokie ciśnienie pary, w jaką pod wpływem ogromnej temperatury zamieniła się woda chłodząca reaktor, zatrzymało grafitowe wkłady na dwa metry przed aktywną strefą. Akimow zdążył jeszcze krzyknąć do Toptunowa, aby ten uruchomił ostateczne zabezpieczenie, tzw. awaryjne wygaszanie reaktora, i sam rzucił się ku odpowiedniemu przyciskowi, ale jego wciskanie nic już nie dało. Rdzenie nie drgnęły w dół nawet o milimetr, a co gorsza wciąż rosnące ciśnienie pary wodnej zaczęło je wypychać z powrotem do wyjściowego położenia.
O godz. 1.23 i 47 sek. nastąpił pierwszy wybuch przegrzanego reaktora wywołany niekontrolowanym wzrostem energii szybkich neutronów. Sekundę później usłyszano drugi wybuch oznaczający pęknięcie betonowej podstawy aktywnej strefy, które – o czym wówczas nie wiedziano – zapoczątkowało mechaniczną destrukcję całego reaktora. Równocześnie wybuchł pożar, a po kilku minutach ogień zniszczył halę 4 bloku i wyrzucił w powietrze radioaktywną zawartość, czyli ogromną większość z 200 ton materiału jądrowego. Strumień promieniotwórczych cząsteczek przemieszał się z dymem pożaru, parą wodną i fragmentami konstrukcji hali maszynowej, a wszystko razem na drodze fizycznej i chemicznej reakcji samoistnie przekształciło się w marzenie dzisiejszych terrorystów – tzw. brudną bombę atomową. Tak właśnie wojskowi eksperci nazywają urządzenie zawierające promieniotwórcze materiały, które zdetonowane klasyczną eksplozją jest zdolne skazić ogromny teren, zabijając wszystko to, co określa się życiem biologicznym, bez względu na lądowe, wodne lub powietrzne środowisko bytowania. O godz. 1.24 wszystko zamarło, a więc najbardziej niszczycielska, ale bynajmniej nie ostatnia faza niekontrolowanej reakcji łańcuchowej trwała krócej niż pół minuty. Może właśnie dlatego personel zdołał się ewakuować, poza śmiertelnie poparzonym operatorem i rannym elektromechanikiem przygniecionym fragmentem turbiny.
Do dziś nie wiadomo, co było przyczyną awarii. Pierwsze raporty specjalnej komisji państwowej ZSRR przypisały winę personelowi elektrowni, który, prowadząc test awaryjnego chłodzenia reaktora, odłączył zbyt wiele pomp wodnych, a tym samym zapoczątkował wzrost temperatury i powstanie ogromnego ciśnienia pary wodnej, które zablokowało rdzenie grafitowe. Natomiast analizy i symulacje przeprowadzone w XXI w. wykazały ogromne wady konstrukcyjne czarnobylskiego reaktora RBMK-1000, polegające na zbyt małej ilości zabezpieczeń oraz ich nieprawidłowym doborze. Pojedynczy badacze wskazują również na niestabilne podłoże tektoniczne elektrowni, które mogło wywołać lokalny wstrząs sejsmiczny destabilizujący pracę reaktora.