W 1913 r. nikt w Ameryce nie miał wątpliwości, że doktryna Monroego powoli się wypala i nie pasuje już do globalnej rzeczywistości. Powoli rodziła się epoka globalizmu i Amerykanie chcieli mieć w niej swój znaczący udział. Jednak z Europy docierały coraz bardziej niepokojące wieści. Zamach w Sarajewie na następcę austro-węgierskiego tronu, arcyksięcia Franciszka Ferdynanda, stał się iskrą zapalną w europejskim składzie prochu. Ameryka tylko formalnie pozostawała neutralna wobec tego, co się działo na Starym Kontynencie. Amerykańscy historycy nazwali tę postawę „unneutrality” – czymś, co jest tylko neutralnością pozorowaną.
Nikt nie miał bowiem wątpliwości, że amerykańskie elity po cichu wspierają państwa Ententy. Długo jednak trwało, zanim prezydent Wilson zdecydował się na przystąpienie USA do światowego konfliktu. Neutralność w początkowej fazie wojny gwarantowała wzmocnienie amerykańskich interesów i olbrzymie zyski z eksportu amerykańskich surowców i produktów do Europy. Zresztą pod względem militarnym jedynie marynarka wojenna Stanów Zjednoczonych mogła stanowić poważną siłę w nowym konflikcie zbrojnym. Amerykańskie siły lądowe składały się zaledwie z trzech dywizji piechoty i jednej dywizji kawalerii, nie licząc pomniejszych jednostek tych samych formacji zbrojnych. Łącznie w służbie czynnej było zaledwie 98 tys. żołnierzy. Lotnictwo wojskowe praktycznie nie istniało w 1914 r. Dopiero w 1917 r. wyposażono je w 55 samolotów.
Przystąpienie do wojny wymagało zatem wielkiego wysiłku logistycznego, powszechnej mobilizacji i organizacji wojskowego transportu transoceanicznego na akwenach nękanych przez niemiecką marynarkę wojenną. Ale przy amerykańskim potencjale gospodarczym to przedsięwzięcie nie musiało być wielkim wyzwaniem. Dość powiedzieć, że w 1918 r. amerykańskie siły zbrojne liczyły już ponad 2,5 mln żołnierzy. Amerykanie nie mieli dotychczas żadnego doświadczenia na frontach europejskich, ale ich liczne interwencje w Ameryce Południowej i na Filipinach dały im pewne doświadczenie, jak należy się przygotować do tego typu ekspedycji.
Wilson wiedział, że jeżeli konflikt w Europie się rozprzestrzeni, Ameryka będzie musiała się opowiedzieć po którejś stronie. Mimo to 7 grudnia 1914 r. prezydent ogłosił formalną neutralność Stanów Zjednoczonych i zaproponował amerykańskie mediacje między stronami konfliktu. Niemcy uznały tę deklarację za obłudną. Niemiecki wywiad w USA donosił o wielkiej sprzedaży broni państwom Ententy. Nikt w Berlinie nie miał wątpliwości, że amerykańskie konwoje handlowe przemierzające Atlantyk stanowią większe zagrożenie dla państw centralnych niż amerykański korpus ekspedycyjny.
Wojna to „dobry” interes
Wojna w Europie była intratną okazją dla amerykańskiego biznesu, tym bardziej że w miarę upływu czasu wszystko wskazywało, że będzie to długi, krwawy i wyniszczający konflikt. Mimo że Stany Zjednoczone ogłosiły oficjalną neutralność, jeden z największych amerykańskich banków prywatnych J.P. Morgan and Company udzielił łącznie ponad trzy miliardy dolarów pożyczki rządom Wielkiej Brytanii i Francji. Na tamte czasy była to kwota astronomiczna. Ale Morgan wziął zaledwie 1 procent prowizji, co wyraźnie wskazywało, że mimo neutralności Ameryka wspomaga finansowo Londyn. Oczywiste było, że za tak niską prowizją musiały stać gwarancje rządu federalnego, który obiecał wielkiemu potentatowi przychylność za kredyt udzielony Londynowi i Paryżowi. Zresztą amerykańskie władze przymykały oko na wszystkie pożyczki i przelewy płynące z USA do Europy. Firmy i osoby prywatne wsparły Wielką Brytanię i Francję kwotą 1,9 mld dolarów. Ze względu na neutralność nikt nie ograniczał też prywatnego wsparcia udzielanego państwom centralnym. Wielu Amerykanów niemieckiego pochodzenia udzieliło łącznie ok. 27 mln dolarów pożyczki Cesarstwu Niemieckiemu.