W 1965 r. mogło się zdawać, że Brytyjczycy zapomnieli o wojnie. Wprawdzie głośno było o brytyjskiej inwazji, ale chodziło o zagraniczny sukces wyspiarskich zespołów rock'n'rollowych, za co królowa odznaczyła The Beatles Orderem Imperium Brytyjskiego, przyznawanym za zasługi wojenne. Ich amerykański koncert zebrał na nowojorskim stadionie 50 tys. mdlejących dziewcząt, zwiastując nową rewolucję obyczajową. Mimo to największą publiczność tego roku zgromadził pogrzeb Winstona Churchilla – konserwatywnego polityka, kojarzonego raczej z „krwią, potem i łzami" niż beztroską zabawą. Nadto człowieka, który był skamieliną uformowaną w epoce bohaterów „W pustyni i w puszczy" bądź powieści Kiplinga, przeniesioną w erę telewizji i lotów kosmicznych. I choć Anglikom nie brakło nowych idoli, 320 tys. osób ustawiło się w ogromnej kolejce, by przejść obok trumny w Westminster Hall.