Nazywamy ją Pierwszą Rzecząpospolitą, choć wcale do wszystkich pospolicie nie należała. Do demokracji szlacheckiej bardziej pasuje francuskie określenie République Sarmate. No bo rzeczywiście było to państwo, którym władała tylko jedna klasa społeczna, której każdy, choćby najbiedniejszy, przedstawiciel miał prawo czuć się równy samemu królowi.
Formalnie od 20 stycznia 1320 r., kiedy po 180 latach rozbicia dzielnicowego dzwony krakowskie ogłaszały światu koronację Władysława Łokietka na króla Polski, państwu temu przywrócono łacińską nazwę Regnum Poloniae. Wtedy właśnie, w wyniku uznania przez rycerstwo i duchowieństwo władzy praprawnuka Bolesława Krzywoustego, zakończyły się w Polsce rządy określane jako monarchia patrymonialna i rozpoczęła się epoka monarchii stanowej. Od tej pory władca musiał się zatem liczyć ze zdaniem rycerstwa i duchowieństwa. Po latach rządów dwóch ostatnich Piastów i objęciu tronu polskiego przez Andegawenów gwałtownie zaczęła się rodzić owa unikalna w skali całego świata hybryda republiki i królestwa, w której panować mieli monarchowie, ale rządzić – zjazdy, sejmy i sejmiki. Od 1386 do 1572 r. trwała dla Polski niezwykle pomyślna 186-letnia epoka, kiedy na tronie wawelskim zasiadało siedmiu królów z dynastii jagiellońskiej. Była to jednak dynastia, która za dziedziczenie korony musiała zapłacić aż 16 przywilejami szlacheckimi, z wolna decentralizującymi władzę monarszą.
Ostatni z nich, podpisany przez Zygmunta Starego przywilej z 1538 r., wprowadzał zakaz usuwania przez króla szlachty z urzędów. Oznaczało to monopolizację administracji państwa przez najmniej liczną warstwę społeczną, stanowiącą zaledwie 10 proc. populacji. Szlachta zapewniła sobie pełnię praw obywatelskich, mimo że pozbawieni niemal wszystkich praw chłopi stanowili 67 proc. populacji, a mieszczanie 23 proc. Dla porównania: w tym samym czasie w Anglii tytułem szlacheckim posługiwało się zaledwie ok. 3 proc. społeczeństwa.
W dobie monarchii elekcyjnej 11 królów koronowanych po śmierci Zygmunta Starego, nie licząc Anny Jagiellonki, powoli traciło wszystkie pozostałe atrybuty władzy królewskiej. W tym dziwnym systemie ustrojowym suweren coraz częściej zaczynał pełnić rolę kogoś w rodzaju prezydenta. Nikt zresztą do końca nie wiedział, czy monarcha nadal jest suwerenem, czy może, jak przyjęło się uważać współcześnie, suwerenem była już wspólnota obywateli, a król zaledwie jej reprezentantem.
Król w tej niezwykłej republice szlacheckiej pełnił dość osobliwą rolę. Jak pisał wielki etnograf Zygmunt Gloger: „Przez tysiąc lat bytu politycznego Polski historia przedstawia, w miarę rozwijania się narodu, stopniowe przejście od władzy panującego nieograniczonej do króla będącego tylko reprezentantem Rzeczpospolitej, cieniem władzy królewskiej, jednym z trzech równych sobie stanów, z zachowaniem nazwy króla, ponieważ ten nie przestał być nigdy naczelnym wodzem. Jak na prezydenta Rzeczpospolitej, król polski dość miał władzy, ale za mało, aby ta jego Rzeczpospolita ostać się mogła w formie Rzeczpospolitej, wśród kilku (sąsiednich) potęg militarnych, absolutnie rządzonych". To przekonanie o słabości władzy monarszej i rozpasaniu stanu rycerskiego stało się fundamentem zmasowanej krytyki epoki sarmackiej w XIX i XX wieku. Ale czy słusznie?