Już w roku 1932 ppłk Reboul z 2. Biura (francuskiego wywiadu wojskowego) opublikował książkę „Nie, Niemcy nie zostały rozbrojone". Podaje w niej dokładne dane o tajnym programie zbrojenia Reichswehry i przygotowaniach Niemiec do rozpętania nowej wojny w Europie. W następnych latach wywiad donosi kolejnym francuskim rządom o niemieckich zbrojeniach i planach agresji. Latem 1937 r. gen. Renondeau z wywiadu sił powietrznych pisze, że tempo remilitaryzacji Niemiec sugeruje, iż „1940 rok to przypuszczalnie rok klęski" dla Francji. W styczniu 1938 r. służby trafnie przewidują zajęcie Austrii na połowę marca. W kwietniu 1938 r. donoszą o niemieckich planach inwazji na Czechosłowację, a w kwietniu 1939 r. – o planie ataku na Polskę. Wiosną 1940 r. alarmują o nieuchronnej niemieckiej inwazji na Zachód. 1 maja 1940 r. wywiad wojskowy przewiduje, że ta ofensywa rozpocznie się pomiędzy 8 a 10 maja: Holandia, Belgia i północna Francja znajdą się pod okupacją w ciągu dziesięciu dni wojny, a reszta Francji w ciągu miesiąca. Francuzi otrzymują precyzyjne ostrzeżenia od sojuszniczych służb i od niemieckich informatorów.
10 maja 1940 r., gdy rzeczywiście dochodzi do niemieckiego ataku, francuscy decydenci polityczni i wojskowi są jednak zaskoczeni. Zachowują się tak, jakby przez ostatnie osiem lat w ogóle nie słuchali szefów swoich służb wywiadowczych. Édouard Daladier, premier od kwietnia 1938 r. do marca 1940 r. – czyli osoba współwinna tej klęski – przyzna później w swoich wspomnieniach, że szpiegów trzeba było jednak wówczas słuchać. „Zaświadczam wobec historii (...), że ci ludzie pierwsi wzięli do ręki broń przeciwko Niemcom i jeśli Francja w pożałowania godny sposób została rozbita w 1940 r., to z jej własnej winy" – pisze Daladier. Francja nie słuchała też marszałków Piłsudskiego i Śmigłego-Rydza oraz ministra Becka, gdy w latach 30. kilkakrotnie proponowali jej wojnę prewencyjną przeciwko Niemcom. A nie słuchała, bo jej władze i obywatele sprawiali wrażenie, jakby nie miało dla nich sensu bronienie suwerenności własnego kraju, a co dopiero jakiejś Polski, Czechosłowacji czy Austrii. Francja została porażona zadziwiającym paraliżem woli politycznej – bała się wojny, a jednocześnie nie była w stanie oprzeć się sojusznikom i do niej przystąpiła. „Skoro byliśmy zdecydowani pozwolić Hitlerowi na pożarcie Polski bez poważniejszej interwencji z naszej strony, nasuwa się pytanie, po co wypowiedzieliśmy wojnę we wrześniu 1939 roku?" – zauważał francuski pułkownik Adolphe Goutard w swojej znakomitej pracy „Wojna straconych okazji".
Wybitny pisarz Louis-Ferdinand Céline przewidywał w 1938 r., że nowa wojna przyniesie krajowi 25 mln ofiar i „koniec rasy". „Ciałem i duszą znikniemy z tego miejsca jak Galowie. (...) Zostało po nich ledwie ze dwadzieścia słów z języka, którym mówili. Będziemy mieć szczęście, jeśli zostanie po nas więcej niż słowo »merde« (franc. gówno)" – prognozował Céline.
Doktryna stagnacji
Pułkownik Józef Jaklicz, w 1939 r. zastępca szefa Sztabu Naczelnego Wodza, po przybyciu do Francji próbował podzielić się z francuskimi generałami swoją wiedzą na temat niemieckiego sposobu prowadzenia nowoczesnej wojny. Zetknął się z całkowitą obojętnością. Przysłano do niego tylko przedstawiciela Biura Historycznego, który sporządził parę stron zdawkowych notatek z rozmowy z Jakliczem i patrzył na doświadczonego polskiego sztabowca z dużym pobłażaniem. Francuski sztab generalny nie wyciągnął z kampanii w Polsce żadnych wniosków i przez pół roku spokoju nic nie zrobił, by zmodyfikować przestarzałą taktykę swoich sił zbrojnych. Później ci sami generałowie tłumaczyli się z klęski, mówiąc, że „totalnie zaskoczyła ich niemiecka taktyka".
Francuzi usprawiedliwiali się również tym, że Niemcy mieli „miażdżącą przewagę". Oczywiście to nieprawda. Niemcy dysponowali 3,35 mln żołnierzy (w czerwcu wspomogło ich 300 tys. Włochów), a wojska alianckie na kontynencie miały 3,45 mln (licząc też 150 tys. francuskich żołnierzy na froncie alpejskim). Niemcy przeznaczyli do ofensywy na Zachodzie 135 dywizji, z czego 42 stanowiły dywizje rezerwowe złożone głównie z żołnierzy w wieku 40+ i uzbrojonych w podobną broń, jaką ci sami żołnierze walczyli w czasie I wojny światowej. Połowa żołnierzy miała za sobą jedynie kilka tygodni szkolenia. Stopień motoryzacji armii niemieckiej wynosił około 10 proc. Miała ona 120 tys. pojazdów mechanicznych, podczas gdy armia francuska dysponowała 300 tys. Francuzi ze swoich 117 dywizji na front północno-wschodni i jego tyły skierują 104 dywizje, ale wspierać ich będzie dziesięć dywizji Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego, 22 dywizje belgijskie, dziesięć holenderskich i dwie polskie. Siły były więc mniej więcej wyrównane.