Szczątki Stanisława Stankiewicza, podobnie jak Antoniny Łomott i Stanisława Kopika odnaleźli pracownicy IPN w kwaterze C cmentarza powązkowskiego w stolicy. Chociaż badania genetyczne zostaną dopiero przeprowadzone, IPN w oparciu o kwerendę archiwalną ogłosił już, kogo zidentyfikował.
Tragiczną historię Stanisława Stankiewicza opowiedział w 2016 r. „Rzeczpospolitej" jego syn Tadeusz. Obydwaj ratowali Żydów. Tadeusz Stankiewicz działa w zarządzie Polskiego Towarzystwa Sprawiedliwych wśród Narodów Świata.
Gdy wybuchła wojna, miał dziewięć lat. Wraz z rodzicami mieszkał w leśniczówce w okolicach Opola Lubelskiego. Gdy w marcu 1941 r. w Opolu Lubelskim Niemcy utworzyli getto, Stanisław Stankiewicz wystąpił do władz okupacyjnych o możliwość zatrudnienia Żydów do prac w leśnictwie. Niemcy przydzielili mu grupę 30 Żydów, nadzorował ich były policjant z Wiednia.
Leśniczówka była oddalona o 10 kilometrów od Opola Lubelskiego, dlatego Stanisław zwrócił się do Niemców z prośbą, aby mógł utrzymywać tę grupę na miejscu w dni robocze. – Załatwił im kwatery w sąsiednich wsiach dookoła leśniczówki. W rzeczywistości tylko czterech pracowało przy szkółkach leśnych, a reszta wracała do kwater i pracowała w swoim fachu. Na przykład szewc mógł otrzymać od rolnika żywność za naprawę butów – wspominał Tadeusz Stankiewicz.
Gdy 15 października 1941 r. Hans Frank wydał rozporządzenie wprowadzające w Generalnym Gubernatorstwie karę śmierci dla Żydów, którzy opuścili teren getta oraz Polaków, którzy im pomagali – wokół leśniczówki Stankiewiczów pojawiły się grupy uciekinierów z getta. W 1942 r. ukrywało się tam ponad 200 osób. Stankiewiczowie w lasach budowali dla nich bunkry, szałasy, pozwalali mieszkać w pustych stodołach, gołębnikach i oborze. – Przynosiliśmy im jedzenie, ostrzegaliśmy przed zagrożeniem. Pomagałem budować kryjówki – wspominał Tadeusz Stankiewicz.