Nie spaliśmy tej nocy. Byliśmy w drodze aż do świtu. Po zatankowaniu pojazdów, napełnieniu zbiorników świeżą wodą i zjedzeniu śniadania złożonego z suchych wojskowych racji przetoczyliśmy się przez pozostałości dwóch egipskich pułków, które zwarły się z nami poprzedniej nocy. Kierowaliśmy się na południe, w kierunku Jebel Libni, jadąc przez otwartą pustynię. Nie wiem, czy byliśmy pierwszym izraelskim oddziałem, jaki nawiązał kontakt bojowy z Egipcjanami w Jebel Libni, ale obrońcy byli gotowi na nasze przyjęcie. Z bitwy zapamiętałem przede wszystkim egipskie czołgi rozmieszczone w półokręgach na wzgórzach. Jeden z takich półokręgów znajdował się przed nami, ale znaleźliśmy ochronę za niewielkim wzniesieniem. Egipcjanie mieli jednak przewagę wysokości.

Było nas tam zaledwie kilku – parę jeepów z pododdziału rozpoznawczego sił pancernych. Przydusili nas ogniem. Jedyne, co mogliśmy zrobić, to chować się przed ostrzałem. (...) W końcu nasze czołgi zniszczyły, jeden po drugim, wozy bojowe przeciwnika. Kryjący się na przeciwstoku Egipcjanie, chcąc oddać strzał, musieli wjechać na szczyt i wtedy wystawiali się na nasz ogień, stanowiąc przy tym bardzo dobry, wyraźny cel. W zasadzie każdy strzał był celny i szybko zostaliśmy niemal otoczeni przez płonące wraki czołgów przeciwnika.

Później kontynuowaliśmy marsz na południe, w kierunku Bir Hassna. Nie pamiętam, gdzie spędziliśmy noc, utkwiło mi jedynie, że był to pierwszy odpoczynek od kilkudziesięciu godzin. Spaliśmy na poboczu pustynnej drogi otoczeni przez opancerzone halftracki i czołgi z jednostki zmechanizowanej.

Autor relacji jest znanym rzeźbiarzem. Urodził się w Nowym Jorku, ale dorastał w jednym z izraelskich kibuców. Później przez pięć lat uczył się w Stanach Zjednoczonych. Do Izraela wrócił pod koniec 1966 roku i przed wybuchem wojny sześciodniowej został zmobilizowany. Walczył na Synaju. Pod koniec 1967 roku miał pierwszą autorską wystawę w Tel Awiwie. Obecnie mieszka w Stanach Zjednoczonych.