Do jesieni 1981 roku ataki mudżahedinów na sowieckie placówki nasiliły się do tego stopnia, że sztabowcy w Kabulu postanowili przeprowadzić kolejną ofensywę.
We wrześniu silna kolumna zmotoryzowana wyruszyła w głąb doliny. Udało jej się przebyć zaledwie 25 km. Ze względu na liczne pułapki i ataki bombowe przed kolumną poruszały się jednostki saperów, których zadaniem było oczyszczanie przedpola. Były to karkołomne misje. Grupy saperów i ich osłony były często atakowane z ukrycia, a kiedy nadchodziła pomoc, mudżahedini odskakiwali i kryli się w jaskiniach lub skalnych rozpadlinach. Po przejechaniu kolejnych paru kilometrów scenariusz się powtarzał. W sowieckich szeregach rosło poczucie bezradności. Walka z „duchami” potrafiła zszargać nerwy największym twardzielom.
Jeden z radzieckich saperów tak wspomina wyprawę do doliny Panczsziru: „Strzelali gdzieś z góry nad nami (...) Duszmeni – „bandyci”, jak nazywaliśmy mudżahedinów, zaczęli odpalać ukryte miny wokół nas (...) Usłyszałem charakterystyczny chrzęst, mina eksplodowała jakieś 4,5 metra od ładowniczego. Musieliśmy zabierać stamtąd nasze tyłki najszybciej, jak się dało. Nie było czasu do stracenia, rozrzuciłem cztery granaty dymne na szlaku, wszystkie, jakie miałem. Ładowniczy zaczął odliczanie. Ostry czerwony dym rozwlekł się niczym półprzeźroczysta chmura po okolicy, czułem, z jaką siłą moje ciało przypierało do ziemi, mocniej i mocniej. Nie mogłem zginąć. Mama i tata czekali na mnie w domu. Mieli po 46 lat, z których 20 poświęcili mnie. Teraz nie myślałem o sobie. Myślałem o nich. Mój palec przycisnął spust karabinu. W moim sercu nie było niczego poza szaleńczą furią. Byłem gotów zniszczyć wszystko co żywe wokół mnie, bez względu na to, czy był to człowiek, czy coś innego. Kula zabrzęczała obok mojego ucha i uderzyła w klif za moimi plecami (...) Następna kula przeszyła mój kapelusz. Wystarczy! Schowałem się z powrotem w zaułek skalny, rozcierając odrętwiały z napięcia palec”.
W maju 1982 roku zirytowany brakiem sukcesów sztab Armii Radzieckiej w Kabulu postanowił przeprowadzić kolejną, już piątą, ofensywę w dolinie. W operacji, którą dowodził gen. Grigorian, wzięło udział aż 12 tys. żołnierzy, ponad 100 helikopterów i 30 samolotów szturmowych. Przeciwko nim Masud rzucił ok. 5 tys. bojowników uzbrojonych w broń ręczną, wyrzutnie rakietowe, moździerze, a nawet automatyczne działka przeciwlotnicze.Sowiecki plan przewidywał atak od strony wejścia doliny przy równoczesnym desancie spadochronowym na tyłach wroga, aby odciąć mu drogi odwrotu i zaopatrzenia. Operację zaplanowano szczegółowo i w największej tajemnicy. Wywiad zebrał dokładne informacje na temat pozycji mudżahedinów. Na stoły planistów trafiły setki zdjęć lotniczych. Pułkom i batalionom przydzielono dodatkowe jednostki łączności i wsparcie z powietrza. Najwięcej pracy poświęcono przygotowaniu desantu. Strefy lądowania wyznaczono na wysokościach 1500 – 2000 m n. p. m., co mocno ograniczało możliwości techniczne sprzętu lotniczego.
Dla zmylenia mudżahedinów sztabowi rządowej armii afgańskiej przekazano fałszywy plan operacji, spodziewając się, że ten szybko dotrze do ludzi Masuda. Prawdziwe rozkazy i mapy trzymano w zaplombowanych kopertach. Ich zawartość wraz z rozkazami dotarła do dowódców dywizji i pułków zaledwie pięć dni przed rozpoczęciem akcji.16 maja, po silnym bombardowaniu lotniczym i artyleryjskim, z wylotu doliny Panczsziru ruszyły oddziały 108. i 201. Dywizji Zmotoryzowanej. Pierwszego dnia walk wdarły się na 10 km. Każdy następny dzień zaczynano od 30-minutowej nawały artyleryjskiej na okoliczne wzgórza. Jednak tempo przemieszczania się głównej kolumny nie zwiększyło się.