Słuchaliśmy ich z nie mniejszą ciekawością niż wieści z rodzinnego kraju. Budziły otuchę. Oto supermocarstwo odpowiedzialne za zniewolenie Polski nie mogło się uporać z partyzantką afgańskich plemion. Samoloty różnych typów, czołgi i inne pojazdy pancerne, działa wszelkich kalibrów, liczne zastępy świetnie uzbrojonych krasnoarmiejców – to wszystko okazywało się za mało na mudżahedinów kryjących się wśród górskich pustkowi, a atakujących na przełęczach, u wylotów dolin, w opuszczonych wioskach.

Okazywało się, że profesjonalne wyszkolenie wojskowe, dyscyplina i taktyka przegrywają z odwagą mężczyzn broniących swych kobiet i dzieci, z przywiązaniem do ojczystych zwyczajów i religii, z wartościami wyższego rzędu od posłuszeństwa regularnego żołdactwa. A cóż – jeśli zaszłaby taka potrzeba – mogliśmy sami przeciwstawić przemożnej sile obcego okupanta, jeśli nie determinację wynikającą z takich właśnie wartości? I tak rodziła się jakaś przedziwna identyfikacja nadwiślańskiego solidarucha z pasztuńskim wojownikiem odzianym w egzotyczny strój z wielbłądziej wełny.

Oczywiście, w miarę upływu czasu i otrzymywania coraz bardziej ścisłych informacji rosło też przeświadczenie o skutecznej pomocy Amerykanów, którzy uzbrajali mudżahedinów w najbardziej potrzebną im broń przeciw czołgom i helikopterom. To nie były stare strzelby i butelki z benzyną, ale nader skuteczne rakiety. Jak przeraźliwie skuteczne – pisze autor tego zeszytu. I tak oto nadszedł drugi Wietnam, tylko na odwrót: to nie Amerykanie, ale Rosjanie ugrzęźli w wojnie, która pod żadnym względem nie była do wygrania. Ani militarnym, ani politycznym, ani moralnym. Przeciwnie – w miarę jak rosły straty wśród żołnierzy sowieckich, rósł też opór wewnątrz ZSRR.

Po co tam weszliśmy, dlaczego giną nasi synowie? – pytano w Rosji. Brak identyfikacji społeczeństwa z celami wojny prowadzonej przez własne państwo tworzy niebezpieczną sytuację dla jego władz. W USA ustąpił podczas wojny wietnamskiej kolejny prezydent. W Rosji po Afganistanie upadł ustrój i supermocarstwo.

Nie tylko Afganistan spowodował kres sowieckiego imperium. Najważniejszą z przyczyn okazała się niewydolność gospodarcza systemu, ale przecież swoje uczynił i polski ruch solidarnościowy, który zaraził inne kraje bloku sowieckiego. Czy gdyby Kraj Rad nie uwikłał się w konflikt afgański, zgniótłby siłą polski bunt? Niewykluczone. Czy Afgańczycy walczyli więc za nas w sensie jak najbardziej dosłownym? Wysoce prawdopodobne. Nie tylko podziw jesteśmy im winni, ale i wdzięczność.