Wojna w stylu dandy

To była niby sprawiedliwa wojna, argentyńscy generałowie dostali po łapach ubabranych w krwi tysięcy ofiar, status quo zostało przywrócone. Idąc na tę wojenkę, banda gen. Galtierego starała się „uciec do przodu” przed kłopotami wewnętrznymi i... rozbiła sobie nos. Brytyjski lew sprężył się nad podziw, sojusz z Ameryką znów nie zawiódł. Jeśli dobrze pomnę, to Winston Churchill powiedział, że gdy sprawy stoją źle, zawsze można liczyć na Amerykanów

Aktualizacja: 04.01.2008 22:25 Publikacja: 04.01.2008 18:25

Wojna w stylu dandy

Foto: EAST NEWS

A sprawy nie stały wcale najlepiej, bo – nie wchodząc już w ogromne koszty wojny toczonej prawie na końcu świata, tysiące kilometrów od brzegów Brytanii – brytyjskie operacje wojskowe za morzami nie cieszyły się przesadnym entuzjazmem światowej opinii publicznej.

Posądzenie o neokolonializm natychmiast zawisło w powietrzu – i spadło. Ale na wojnie jak na wojnie, żadna, nawet najsprawniej przeprowadzona operacja nie może się obyć bez odpowiedniej dozy chaosu i krwi. Wylatuje w powietrze „Sheffield”, tonie „General Belgrano”, a razem z nimi giną setki ludzi. „Sheffield” dostaje francuskim pociskiem Exocet, w związku z czym angielscy marynarze w którymś z portów wywołują bójkę z Francuzami. Wojenka o dalekie Falklandy zmienia się w prawdziwą wojnę. Robi się nieprzyjemnie.

Również w Wielkiej Brytanii, gdzie część ludności zieje nienawiścią do „Argies”, która nie omija nawet argentyńskich wirtuozów futbolu, zatrudnionych w angielskich klubach, m.in. Osvaldo Ardilesa, piłkarza Tottenhamu. Zresztą jest po temu dobry grunt: od czasów skandalicznego meczu na londyńskich mistrzostwach świata w 1966 r. futbol angielski i argentyński żyją ze sobą jak pies z kotem. Notabene kilka lat przed wojną o Falklandy, w 1978 roku, junta z Buenos Aires kupiła swym chłopakom tytuł mistrzów świata, kontraktując wysokie zwycięstwo z Peru za środki zgoła niesamowite.

Wreszcie zwycięstwo. Triumfuje twarda jak stal pani premier Margaret Thatcher. Okręty wracają na ojczyste redy, na kejach tłum radosnych obywateli, a na dziobie jednego z krążowników stoi dzielny książę Andrew, chyba lekko pod muchą – z różą w zębach. Nonszalancja prawdziwie angielska, w najlepszym stylu dandy. I znów robi się przyjemnie, choć niezbyt poważnie.

Wszystko jest w tej wojnie bardzo brytyjskie czy lepiej – angielskie. Osobliwa mieszanina determinacji i nonszalancji, poczucia honoru i zupackiej buty. Ciekawe, jak jest teraz, bo – jak wiadomo – Wyspy Brytyjskie weszły w okres forsownej polonizacji. Maluczko, maluczko, a język Szekspira zostanie wyparty z brytyjskich miast przez piękną mowę Jana z Czarnolasu. Na ich miejscu nie bałbym się jednak przesadnie, albowiem jesteśmy do wyspiarzy dość podobni, z grubsza ta sama mieszanka, choć w operacjach morskich na pewno nie jesteśmy tak biegli.

Na koniec ślę życzenia noworoczne dla Drogich Czytelników. Oczywiście, w duchu jak najbardziej pokojowym. Niech nigdzie nie szczęka oręż, a wszelkie bitwy będą już tylko na papierze.

Historia
Krzysztof Kowalski: Zabytkowy łut szczęścia
Materiał Promocyjny
Suzuki e VITARA jest w pełni elektryczna
Historia
Samotny rejs przez Atlantyk
Historia
Narodziny Bizancjum
Historia
Muzeum rzezi wołyńskiej bez udziału państwa
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Historia
Rocznica wyzwolenia Auschwitz. Przemówią tylko Ocaleni
Materiał Promocyjny
Najlepszy program księgowy dla biura rachunkowego